Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

środa, 18 stycznia 2017

Swój sezon rozpocząłem na lodzie - podlodowe łowienie okoni.

Ten sezon będzie ciężki. Wiedziałem już o tym i niestety moją wędkarska dusza wewnętrznie płacze, bo moje wędkarskie eskapady w bieżącym roku będą mocno ograniczone z powodu braku czasu, czy też funduszy jakie mogłem przeznaczyć na wędkarstwo wcześniej. Sezon otworzyłem w tym roku na lodzie, oczywiście w poszukiwaniu okoni i na tym będę się głównie skupiał w tym sezonie. Lód u mnie jest już słaby i niestety skończę swój podlodowy sezon na dwóch dość krótkich wypadach.




Łącznie w życiu wliczając tegoroczne wyprawy, na lodzie byłem pięć razy. Przy czym jestem z natury samoukiem i popełniłem sporo istotnych błędów, nie będąc pod skrzydełkami jakiegoś mentora. Trochę z wyboru, bo taki już jestem, że lubię się bawić w te klocki samemu. Niestety, ale doznałem dość bolesnej nauki, która pokazała mi, że w łowieniu większych okoni spod lodu, nie ma miejsca na prowizorkę, szczególnie z domieszką niechlujstwa. 

Podszedłem tak trochę do tematu na zasadzie: kupię sobie jakąś wędkę, nie zamontuję kiwoka bo mi się nie podoba takie ustrojstwo, coś założę z pudełka i będę ciachał ładne pasiaki. Trochę zbyt zabawowo i niechlujnie do tematu podszedłem i następnym razem będę już po prostu gotowy do podlodowego łowienia tych przebiegłych stworzeń.

Łowienie podlodowe dużych garbusów niestety nie wybacza tylu błędów, co w przypadku zwykłego spinningu (przynajmniej moim zdaniem), Postaram się podzielić jakimiś spostrzeżeniami, które wyrobiłem na swoim krótkim poligonie. Może komuś, kto dopiero zaczyna przygodę to się przyda, bo lepiej uczyć się na błędach cudzych (czyt. moich).

1. Nie można mieć jednej wędki do wszystkiego.

Kupiłem sobie wędkę z St. croix, Mojo Ice, o mocy ml i myślałem, że teraz będę królem świata i podlodowych okolic. Snobem trochę jestem i nie będę się z tym krył. Oprócz okoni, lubię pokazać się z ładną kobietą, z drogim zegarkiem na ręku, lubię dobrą whisky i kubańskie cygara. A tak na poważnie, po prostu lubię sobie samemu raz na jakiś czas zrobić fajny prezent wędkarski ; ) Szczytówka jest czuła, miękka, więc myślałem że ominie mnie kiwok, który po prostu mi się nie podoba. No i dupa. Nie czułem połowy brań i straciłem prawdopodobnie dzisiaj największego okonia w swoim 24letnim żywocie. Oczywiście trochę ryb złowiłem, ale... co to za łowienia bez kiwoka. Kij dobrze ładował średnie i większe blaszki podlodowe, ale co z tego jak okonie na to nie brały i musiałem łowić zadaniowo na gumki do drop shota i jedno gramowej główce ? Dlatego tutaj przykład z autopsji, że trzeba do zwykłego spinningu mieć dwa zestawy, jeżeli już uprzemy się łowić się na jedną wędkę bez drutu na szczytówce.





2. Ryby w zimę inaczej ustawiają się niż późną jesienią. Nie do końca rozumiem czemu, ale na stokach i półeczkach między nimi, brały niekiedy tylko marne, małe samczyki.. Nagle się okazało, że duże okonie stały na wodzie max. metrowej, z warstwą muły na dnie i trzeba było łowić lekko. 



3. Pytajcie miejscowych na co łowią. Teraz już wiem, że blaszka jest lepsza na pierwszym lodzie. Teraz dużo lepiej łowić na poziomki.. (których nie miałem), a nie mając w ogóle lekkich przynęt na płytką wodę, łowiłem na gumy do DS. 95% ryb złowiłem na keitecha custom leech, na gramowej główce, w kolorze blue gill. Zrobiłem to bo musiałem wymyśleć coś na szybko, a nie patrzeć jak inni wyciągają pasiaki z przerębli. I o dziwo podziałało. ; )



4. Teraz opowiem o najważniejszej prawdzie, która ostatnio wylała na mnie bardzo zimny prysznic. Nie wiem jak to ująć w słowa, ale.. lepiej już zadawać się z wędkarzem, który przez młodego amatora wędkarstwa, siedzącego dużo w sieci będzie nazwany gumofilcem i mięsiarzem. Dla mnie to wszystko, co teraz się dzieję w sieci to skrajność w drugą, bezsensowną stronę. Ale nie o tym.. Chodziło mi o to, że prawdziwej nauki, zachowania ryb, techniki i tego co naprawdę możemy kupić do skutecznego łowienia okazów ryb, nauczymy się od nich, a nie od internetowych modnisi. Idźcie na jakieś jezioro, zagadnijcie jakiegoś starszego Pana, posiedźcie koło niego, poczęstujcie ciepłą herbatą i słuchajcie. Niestety, ale stare polskie wędkarskie DNA, jest dużo wartościowsze niż ten internetowy shit. Dużo więcej na tym zyskacie, niż na przeglądzie dużych gum z tysiącem dozbrojek (i tak marudzą, że ryby im spadają) u youtuberów w sklepie czy wywiadu ze sławnym wędkarzem na super wypasionej łódce w Skandynawii czy Holandi. Marketing niepotrzebnie zmienia pokolenie naszej wędkarskiej młodzieży i zabija u nich kreatywność w samodzielnym wykorzystaniu tego co posiadają materialnie, a co najgorsze tego co w nieupierzonej główce.

I mimo dzisiejszej porażki i tak jestem zadowolony, bo wiem w która stronę podążać.. za rybonami oczywiście.

Serdeczności.
B.