Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Odwilż

Dzisiaj trzeci i ostatni raz w tym roku wybrałem się na lód. Niestety dla wędkarzy lubiących się w wędkarstwie podlodowym pogoda jest bezlitosna. Na dniach termometr będzie osiagał w dzień nawet do dziesięciu kresek ponad zerem.

Wczorajsza pierwsza odwilż była tą najlepszą. Widać, że wędkarze połowili pięknych okoni. Cóż ja nie mogłem, ale chcąc jeszcze stanąć na lodzie pojechałem dzisiaj. Odwilż widoczna gołym okiem, ale dzisiaj nad moim jeziorkiem jeszcze można było spokojnie połowić.

Złowiłem kilka okoni raczej małych rozmiarów. Jeden duży okoń, który miał przynajmniej 35 cm jak to zwykle bywa spadł. Skuteczny ostatnio był zwykły wirek z doczepionym zielonym chwostem i cristal flashem. W sumie na moje trzy wypady na lód złowiłem na niego najwięcej okoni. Co ciekawe, przy czerwonym chwoście ryby na niego nie reagowały.





Podsumowując przygoda z wędkarstwem podlodowym była świetną odskocznią od mojego codziennego spinningu. Na pewno będą ją kontynouwał i mam nadzieję, że pogoda w przyszłym sezonie pozwoli fajnie połowić. Tak na prawdę moja wiedza i sprzęt była na średnim poziomie; wędki po kilkanaście złotych,  kołowrotek za sześćdziesiąt i kilka blaszek. Najwięcej wydałem na porządny świder. Chciałbym sobie kupić jakiś dobry kijek pod blaszkę spinningową, gdzie nie musiałbym używać kiwoka (nie lubie tego wynalazku), bo przy mojej dość dopornej wędce praktycznie nic nie czułem. Na pewno zainwestuję w trochę żuczków i co najistoczniejsze w kombinezon wypornościowy. Nie chcę sobie wyobrażać co by było gdybym władował się do wody w moich spodniobutach neoprenowych.

PS. Dla moich czytelników na facebooku i też na stronie ukaże się sonda.

piątek, 22 stycznia 2016

Moje pierwsze podlodowe łowienie.

W ten wędkarski rok chcę zmian. Większych, mniejszych; ogólnie zmian.
Coś w mojej harmonii z naturą i światem nie grało. A o to chodzi w wędkarstwie. Nie chodzi o to aby złapać króliczka, ale go gonić. Czemu to powiedzenie ? Ano temu, że cała otoczka łowienia powinna nas cieszyć, a nie tylko sama ryba. Niestety przez morskie trocie, owa otoczka trochę mi obrzydła i mając chwilę wolnego od łowienia chyba zdałem sobie sprawę jak tego bardzo nie lubiłem. Przejadło mi się to po prostu. Dlatego w nowym roku spróbowałem czegoś nowego z połączeniem tego co wychodzi mi dobrze. A przede wszystkim tego co lubię robić. Wybrałem się na swoje pierwsze podlodowe łowy !



Pojechałem do zaprzyjaźnionego sklepu. Kupiłem za śmieszne pieniądze podlodowe kijki, kołowrotki, świder i garść blaszek i ruszyłem na swoje ulubione jeziorko.

Ogólnie byłem o złej porze żerowania ryb. Oczywiście w odniesieniu do doświadczeń w spinningowym połowie okoni. Ale coś udało się złapać. Złapałem bakcyla ! Niestety ; )
Sprawdziła mi się zwykła błystka podlodowa "Wirka" z dowiązanym przeze mnie seledynowym chwostem i dodatkiem cristal flasha.






Początki z dwóch dni może niezbyt imponujące, ale na pewno poprawią się udoskonalając swój warsztat i technikę !

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Okoniowe 2015.

Sezon za pasem, a mój początek nowego sezonu jest w tym roku jakiś leniwy. Czasami trzeba trochę posiedzieć w ciepłych kapciach, z herbatką w ręce i powspominać. Odnośnie okoni jest czego..

Tęsknie za tym okoniowym przytrzymaniem błystki, pstryknięciem z opadu, czy też puknięciem w nadgarstek podczas metody drop shot.

Okonie zacząłem łowić gdzieś od czerwca. Do połowy maja zajmowałem się morskimi trociami, potem przyszło szczupakowe przetarcie w moich rodzinnych stronach pojezierza Brodnickiego. Ale ja, moja podświadomość i ogólnie cały Bartek, czuł że pora wyciągnąć swój okoniowy kijek z tuby.
Przyszła pora na mojego ulubionego bohatera, sędziwego, nie modnego w czasach mętnookiego kuzyna, ale jakże sprytnego garbatego przeciwnika.

Łowiłem głównie w zapomnianym, dzikim jeziorku niewielkich rozmiarów, gdzie spiętrzony strumyk znalazł kres swojej drogi wśród lasów i łąk.
W tym sezonie łowiłem najróżniej jak się dało. 

Latem okonie urządzały harce na płyciznach, gdzie morderczo skuteczne okazały się obrotówki z wiązanymi przeze mnie kolorowymi chwostami przy kotwiczce. Starałem się być jak najwcześniej rano i jak najciszej podpłynąć na płytkie miejscówki, gdzie okonie urządzały swoje harce. Nie było tutaj zbyt dużo finezji w prowadzeniu. Raczej pstrągowy klimat. Cisza, precyzyjne rzuty i jak najszybsze uruchomienie obrotówki. Trzeba było podać przynęty pod naturalny przeszkody. Jeśli od razu nie nastąpił atak, prawdopodobnie w ogóle nie nastąpił. Wtedy sprawę podtrzymywała wahadłówka, którą trzeba było puścić w krótki opad tuż nad podwodną roślinnością. 







Co ciekawe, moje okonie słabo reagowały na przynęty miękkie prowadzone metodą opadu. Nie wiem czemu. Chociaż wiem. To cwane ryby. Te większe sporo widziały w swoim podwodnym życiu. Gdy chciałem pograć swoją szczytówką bawiłem się jigami własnej produkcji. Troszkę marabuty, cristal flasha i można było czekać na psrtyki tuż nad dnem..
Wszystkie większe ryby w letnim okresie padły rano. Rano to zbyt duży okres; padły w okolicach świtu. Potem można było jechać do domu i spędzić resztę gorącego letniego dnia gdzieś indziej. 

Następnie próbowałem street fishing'owej jesiennej "mody". Łowienie w mieście, na starówce mętnookich. Wyniki średnie jakościowo, ale ilościowy było sporo zabawy. Ciekawa alternatywa, dla osób niemogących się wyrwać poza miasto z braku czasu.

Druga okoniowa połowa nastąpiła pod koniec listopada. Sam pluję sobie w brodę. Jedynym plusem było to, że nauczyłem się łowić na drop shota w ulicznym zgiełku. I tą metodą zaatakowałem późno jesienne garbusy. Teraz łowienie było dużo bardziej stacjonarne. Nie przemieszczałem się zbytnio po zbiorniku, a kotwiczyłem na kilka godzin w interesującym mnie miejscu. Ustawiałem się tak, aby obłowić roślinny skraj płytkiej wody z tą głębszą. Miejsce jakże banalne, ale jak niezwykle przy tym skuteczne. "Dropsiłem" na tym skraju, konsekwentnie zmieniając ustawienia głębokości czy też same przynęty. Obławiałem ten skraj na całej długości, wykonując rzuty wzdłuż linii mety podwodnego skraju lasu, przechodzącego w głębsza bardziej dotlenioną wodę o twardszym dnie. Przynęty stosowałem duże jak na okonie. Od 4" w górę. Największego, ponad czterdziesto centymetrowego, a przy tym ostatniego okonia poprzedniego roku złowiłem na ponad 5" calową gumową glistę próbując znaleźć coś jak najmniej szczupakowego.







W tym sezonie złowiłem kilkadziesiąt ponad trzydziesto centymetrowych pasiastych zbujów. Każdy, który zdołał dorosnąć do tych rozmiarów zasługuję na swoją osobną historię, ale z uwagi na dobry sezon nie jestem w stanie tego zrobić. Mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu, tym najmniejszym udało Wam się przekazać, to co czułem podczas ostatniego, okoniowego sezonu..