Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

piątek, 23 lutego 2018

O łowieniu białorybu na spinning.

Zima jest w tym roku dziwna, co odpuści to znowu uderzy, a co za tym idzie, wędkarz często nie ma co ze sobą zrobić, a ryby nie zawsze chcą współpracować. Przygotowałem dlatego mały poradnik na swoim blogu wędkarskim, o łowieniu na mikroskopijne przynęty, co często zapewni nam zabawę w nawet bezrybny dzień i to wszystkich gatunków, w które "zasobne" są nasze wody.





Moja przygoda z łowieniem białorybu metodą spinningową zaczęła się szczerze powiedziawszy nieco z przypadku, gdy odpuszczając okonie przystępujące do tarła, szukałem jakiejś wczesnowiosennej alternatywy.

W dzisiejszym wędkarstwie, sygnowanym tzw. ultralightem, łowienie ryb spokojnego żeru nie jest już niczym niezwykłym, jednak łupem wędkarzy lubujących się w takim łowieniu padają głównie wzdręgi. Są to ryby w swojej "lidze" agresywne, gdzie po odpowiednim ich zlokalizowaniu, możemy je w dobry dzień żerowania wdzięcznie połowić . Ja jednak nie lubię przechodzić przetartych już szlaków, więc postanowiłem swój ostatni sezon poświęcić rybom mniej kojarzonym ze spinningiem i na okolicznych łowiskach tropiłem płocie, leszcze oraz najpiękniejsze polskie ryby, czyli liny.




Sprzęt i przynęty

Zazwyczaj nie zaczynam swoich wywodów od opisywania sprzętu dedykowanemu jakiemuś konkretnemu zagadnieniu, ale w tej metodzie margines kompromisu jest niestety niewielki. Po prostu łowiąc na mikro przynęty, których masa w moim przypadku nie przekracza grama, musimy już posiadać specjalistyczną wędkę, która pozwoli nam uzyskiwać pożądane odległości. Oczywiście i tak nie będą one imponujące, ale musimy walczyć o każdy metr odległości, co może nas przybliżyć do sukcesu. Osobiście uważam, że najlepsze będą wędki o akcji zwanej potocznie "krowim ogonem", które pozwolą nam załadować nawet tak niewielką przynętę przy wyrzucie. Sam za taki kijek zapłaciłem dość niewiele, ale ciekawą alternatywą dla osób z głębszym portfelem może być spinning zbudowany na blanku muchowym, u któregoś z naszych zdolnych polskich rodbuilder'ów.


Wędzisko Quantum Felchen Centex + Daiwa Ninja 2000.


Nie polecam od siebie kołowrotków najmniejszych, ponieważ mała średnica szpuli niestety będzie nasze rzuty skracać. Warto, więc będąc w sklepie mieć to na uwadze i z kołowrotków niewielkich, wybrać ten z najszerszą szpulą, żeby linka mogła się z niej swobodnie zsuwać. Co do tej ostatniej, sam używam dwóch konfiguracji. Pierwszą z nich jest cienka plecionka 0,03- 0,04, do której dowiązuję przypon z żyłki 0,12-0,16. Większość wędkarzy używa fluorocarbonu, jednakże ma on według mnie jedną niepożądaną cechę w tej metodzie - szybciej od żyłki tonie, a właśnie jak najwolniejszy opad przynęty, ma często kluczowe znaczenie. Ciekawostką jest to, że niekiedy stosując przypon grubszy (0,16), miałem więcej brań, bo jeszcze go dodatkowo zwalniałem. Dodatkowo, z autopsji wiem, że żyłka jest monofilem o większej mocy od fluorocarbonu, co przy dużych przedstawicielach białorybu jest cechą pożądaną. Bardziej rozciągliwy materiał, dowiązany do plecionki działa też jak amortyzator, co rzutuje na większą ilość udanych holi. Drugą konfiguracją jest stosowanie żyłki na całym odcinku (0,12-0,14), gdzie częściej wybieram średnicę większą, bo łowiąc często wśród zaczepów nie chcę kolczykować ryb. Niektórzy wędkarze stosują też nanofil, ja jednak nie mam zaufania do tego materiału, szczególnie pod względem wytrzymałości. 




Co do przynęt, mam tutaj dobrą wiadomość dla tych, którzy lubią wieczorami usiąść i coś ukręcić. Oszczędza to nasz portfel i daję nieopisaną satysfakcję, jeżeli uda nam się skusić do brania jakąś rybę, na własnoręcznie wykonaną przynętę. Używam mikro jigów przypominających muchowe nimfy na wolframowych koralikach, czyli imitacje różnego rodzaju przydennych żyjątek, takich jak chruściki, widelnice, jak i też imitację ochotek. Najlepiej sprawdzają mi się kolory ciemne, gdzie królują odcienie brązu. Oprócz wabików z materiałów muchowych, warto też wyposażyć się w malutkie imitację gumowe, do których wykonuję główki również z wolframu. Oba rodzaje tych przynęt osadzone są na hakach kiełżowych nr. 10-12. Co do koralików, używam praktycznie wyłącznie dwóch kolorów; złotego oraz brązowego, a ich średnica to najczęściej 3,5-4,0 mm. Trzeba sobie zdać sprawę, że tak małe mikro jigi, potrzebują naprawdę niewiele obciążenia, żeby tonąć jak kamień. Im przynętą lżejsza tym lepiej, a ten rozmiar jest kompromisem, który pozwoli nam jeszcze rzucić. Na bardziej ciekawskie ryby takie jak wzdręgi, można pokusić się o mniej stonowana kolorystykę, jednak przy innych rybach proponuję zdecydowanie postawić na kolory naturalne. Przy krasnopiórach możemy też zastosować trochę większe przynęty, a co za tym idzie obciążenie.




Podejście ryb

Gdy chcemy podejść ryby z brzegu bez użycia środka pływającego, stajemy przed pierwszym wyzwaniem, jakim jest niewielki zasięg rzutu mikro jigami. Większe jeziora, w których interesujące nas ryby oddalone są od linii brzegowej, proponowałbym odpuścić, a skupiłbym się na tych bardziej kameralnych zbiornikach, czy też rzekach bądź kanałach. Dla wielu z nas wyciągniecie takich miejsc z pamięci nie będzie problemem, bo chodząc ze spinningiem za drapieżnikami, nie raz widywaliśmy panów siedzących z batem. Wskazanym jest, więc nawet z nieudanych wypadów wyciągać jak najwięcej obserwacji, jak i zasięgać informacji od miejscowych wędkarzy! Miejskie kanały, w których blisko brzegu mamy często już większą głębokość będą bankówkami, gdy chcemy dobrać się do większych płoci czy leszczy. Dodatkowo takie cieki z wolnym uciągiem, są świetnymi wiosennymi łowiskami, w których ryby migrują. Ciekawe będą też niewielkie rzeczki, gdzie będziemy mogli przerzucić nawet ich połowę, a ponadto możemy wykorzystać nurt do dłuższej prezentacji przynęty, puszczając ją chociażby w dół i turlając po dnie. Królestwo karasia i lina raczej jest charakterystyczne dla wszystkich amatorów naszej pięknej pasji. Te ryby w pierwszych cieplejszych promieniach wiosennego słońca, często wygrzewają się przy powierzchni, tak więc warto nieraz przejść się na spacer bez wędki. Mój kolega, który jest łowcą linów pod rekord Polski, często powtarzał mi, że spławiający się lin nie żeruję i przyznam się szczerze, że coś w tym jest. Warto za to poszukać śladów jego żerowania, czyli charakterystycznych placków bąbli, co też tyczy się oczywiście również innych gatunków ryb. Wdzięcznymi łowiskami, a przy tym bardzo niepozornymi, są małe miejskie stawy, które akurat w moim mieście pełnią rolę zbiorników retencyjnych. U mnie są one przepływowe, co dobrze wpływa na bytowanie ryb. Złowiłem tam swojego największego lina i sporo pięknych płoci. Polecam takie miejskie łowienie dla osób, które mają niewiele czasu, bo z taką delikatną wędeczką i niewielkim pudełkiem, możemy po pracy, czy uczelni miło spędzić czas. Co do środków pływających, to dają nam one dużo więcej możliwości, a ja sam myślę nad zakupem belly boata, który idealnie by się wpasował w takie ultralightowe łowienie. Warto też przed wypadem na ryby sprawdzić pogodę i wytypować łowisko, w którym będziemy najczęściej rzucać z wiatrem, aby wydłużyć nasze rzuty. Na koniec dodam, że rzekomo łowienie białorybu na spinning udaje się tylko wiosną, to moim zdaniem brednie - niestety z takimi opiniami spotkałem się nawet w prasie. "Białe" ryby łowiłem również z powodzeniem w środku lata, w tym liny jak i płocie. Jesienią nastawiałem się już na inne ryby, ale myślę, że w ładny słoneczny dzień również nie byłoby problemu.





Prowadzenie przynęty

Gdy z początku podszedłem do zagadnienia z okoniową techniką, niestety moje wyniki nie były zbyt imponujące. Agresywnym wzdręgom takie prowadzenie niejednokrotnie się podobało, ale innym przedstawicielom białorybu niekoniecznie podeszło to do gustu. Kluczem do sukcesu okazało się zaprzestanie gry szczytówką i prowadzenie jak najbardziej ospałe. Najlepsze rezultaty miałem, gdy szurałem przynętą po dnie, nie wykonując przy tym żadnych wysokich podbić, a wolniutko tylko podciągając przynętę, nie wykonując nawet pełnego obrotu korbką kołowrotka. Po takim przesunięciu, warto zostawić przynętę w bezruchu na kilka sekund. Najczęściej brania nie objawiają się nam jako pstryki na szczytówce, ale gdy chcemy znów ruszyć przynętą z dna, wędka wygina nam się, przechodząc w hol ryby. Co ciekawe, gdy czułem jakieś podszczypywania, ciężko mi było to skutecznie zaciąć i wydaję mi się to być znakiem, że ryby nie chcą odpowiednio zasysać naszej przynęty. Tutaj właśnie nasuwa się też myśl, że przy tej metodzie warto stosować miększe kije, aby ryba nie czuła podczas owego zasysania zbyt dużego oporu. Oczywiście oprócz szurania warto też spróbować łowić delikatnym opadem, szukając ryb w różnych partiach toni i wtedy proponuję trzymać szczytówkę wysoko, aby go maksymalnie wydłużyć. Przy leszczach sprawdziła mi się też technika przypominająca trochę łowienie na mormyszkę, gdzie delikatnie cykałem szczytówką, leciutko tylko podnosząc przynętę z dna. Wielu osobom, które łowiły na przynęty okoniowe, czy nawet sandaczowe i to dość agresywnie, nieraz zdarzyły się ciekawe białorybowe przyłowy, ale jest to raczej trafienie w amok żerowania, bądź też agresję związaną z tarłem ryb. Sporo rzeczy jeszcze nie odkryłem i wiele technik w określonych przypadkach może się lepiej sprawdzić, ale zachęcam do bardziej "ślamazarnego" łowienia. Co ciekawe w tak małe przynęty, prowadzone opisaną techniką złowiłem kilka naprawdę ładnych okoni. 

Tegoroczny "trzydziestak" z Motławy.


30 z dużym plusem z maja, kiedy jeszcze słabo żerowały.

Mam nadzieję, że trochę zachęciłem do łowienia metodą spinningową ryb, niezbyt w powszechnej opinii z nią związanych. Jest to ciekawa odskocznia i poligon, który pomoże nam się stać bardziej wszechstronnymi spinningistami. Dla mnie jako introwertyka, jest to też nisza, w której nie muszę uganiać się jak reszta za gatunkami najmodniejszymi w pewnych okresach sezonu wędkarskiego, a mogę odwiedzać miejsca mniej uczęszczane i ryby, które na pewno nie dają mniejszej satysfakcji. 



Serdeczności
B.

środa, 14 lutego 2018

Keitech custom leech pod lodem.

Mimo dzisiejszego święta zakochanych udało mi się wyskoczyć na ryby. Dogadałem się z moją dziewczyną, że będziemy świętować ten dzień we wtorek, bo przerażała nas wizja tłumów wśród, których trudno gdziekolwiek znaleźć wolny stolik, co też pozwoliło mi dzisiaj powiercić trochę dziur.




Dzisiaj na lodzie byłem sam. Spodobało mi się to, bo kocham samotność nad wodą, ale napawało mnie to też pewnymi obawami. Rozmawiałem z miejscową osobą nad brzegiem (która nie wędkuje), że sporo wędkarzy było w weekend, co biorąc dzisiejszy pustki wskazywałoby, że nic ciekawego się nie działo. Jednak to problemem samym w sobie nie jest - przyjechałem po prostu odpocząć, ale mogło to też oznaczać słabą jakość lodu.

Na szczęście lód trochę "urósł" od mojej ostatniej bytności i miał jakieś 10-12cm. Czyli można spokojnie łowić. Były co prawda tereny bardziej podmokłe, ale postanowiłem nie kusić losu, tym bardziej, że nie mam nawet kombinezonu asekuracyjnego.

Zacząłem od spadku, na którym poprzedniej zimy wyciągałem największe garbusy. No i od początku szczęście mi nie sprzyjało. Przy drugiej dziurze, na ostatnią, łowną złotą mormyszkę, w której jeszcze poprawiałem "geometrie"haka w domu uwiesił się mały szczupak. No i jak to najczęściej bywa, przy samym przeręblu, użarł żyłkę i odpłynął z kolczykiem. Co najśmieszniejsze, najpierw obławiałem tą dziurę blaszką, kontynuując taktykę z poprzedniego wyjazdu, żeby najpierw zachęcić czymś większym, a potem egzekwować po snajpersku mormyszką. Niestety, ale nie wiedzieć czemu, tej zimy ryby nie chcą brać na inne kolory, ale postanowiłem odczarować srebrną dyskotekę. Jakieś płotki i okonki się uwiesiły, ale nic sensownego. Poszedłem po godzinie na miejscówkę, która obdarowała w poprzednim wyjeździe, ale sytuacja była bardzo podobna. Cisza. 

Szczęśliwy zestaw tej zimy do łowienia na lekko. Sprawdzały się niebieskie akcenty w przynętach.


Pomyślałem, że skoro nie ma ich na głębszym, poszedłem na blat przed spadkiem, który jest latem bardzo obficie zarośnięty. Głębokość około 1,5m, więc trzeba było sięgnąć po lekką przynętę. Błystka wycięta z cienkiej blachy dzisiaj nie działała, więc założyłem keitecha, a dokładniej model custom leech, na który średnie okonie ładniej ładowały w poprzednim sezonie. Przerobiłem go jednak trochę, bo przynęta jest dość długa i swoje pełne zdolności bojowe pokazuję przy krótkim haku, jednak skutkuje to co jakiś czas spadami czy pustym zacięciem. Postanowiłem więc minimalnie skrócić przód korpusu i zastasować hak z micro zadziorami, żeby hak nie przesuwał się. Model ten świetnie się wpisuję moim zdaniem w podlodowe łowienie, gdzie najmniejsze podrygiwanie kiwokiem już wprawia go w delikatne falowanie. Można nim podrygiwać jak blaszką, prowadzić podobnie jak mormyszkę czy "drop shotować". Najlepiej jednak sprawdza mi się delikatne cykanie nad dnem, po czym delikatne podbicie i chwila bezruchu. Podziało i dzisiaj ! Nagle, po zatrzymaniu nad dnem, piękny strzał na kiwoku, instynktowne zacięcie i przy dobrze wyregulowanym hamulcu ryba bezpiecznie wyjechała z przerębla. W sumie trudno byłoby ją stracić bo przynętę połknęła głęboko. Już fajniejszy, podobny jak ostatnio, na oko 34/35cm.


Potem już nic zbytnio się nie działo i dołowiłem kilka sztuk płociowo-okoniowej młodzieży. Pora było wracać do domu. Wynik nie był zbyt imponujący, ale w trudny dzień miło, że coś ciut fajniejszego udało się wydłubać.



Nie wiem, czy jeszcze wyskoczę w tym sezonie podlodowym, bo prognozy raczej nie napawają optymizmem. W dzień jest już na plusie, a w nocy delikatny mróz. W tym tygodniu nie znajdę już chyba czasu, a w sobotę widziałem, że może nawet popadać deszcz. W sumie też nie mam już ciśnienia, bo trochę połowiłem, a szkoda ryzykować zdrowie.


Serdeczności
B.

sobota, 10 lutego 2018

Lutowa dogrywka na lodzie.

Zima w tym roku nie rozpieszczała, a po ostatniej odwilży okraszonej silnym wiatrem i deszczami, szczerze powiedziawszy wątpiłem, że wejdę na lód w lutym. Jednak mrozy przez ostatnie dwie noce pokazujące na termometrach kilkanaście kresek poniżej zera, wymagały aby zrobić mały rekonesans.





Dzisiaj trafiła mi się naprawdę piękna pogoda. Praktycznie bezchmurne niebo, słoneczko, zero wiatru i lekki mrozik. Wyż z mrozami utrzymywał się już kilka dni, pogoda stabilna, a więc powinny gryźć. Niestety aby zobaczyć jak sprawa wygląda musiałem pojechać i sam się przekonać. Niestety z samego rana jechać nie mogłem, a nad wodą pojawiłem się około godziny jedenastej. To jezioro ma to do siebie, że niekiedy ryby biorą najlepiej w samo południe, a więc nie było źle.

Po przyjechaniu na miejsce okazało się, że znajomy z widzenia wędkarz już łowi. Odpuściłem miejsca, które dawały ryby rok temu, a udałem się w jego stronę. Zresztą i tak w tym roku niewiele się tam działo. Okazało się, że okonie biorą bardzo ładnie i mój znajomy naprawdę ładnie połowił, siedząc już jakieś 3 godziny. Lód miał jakieś 7-10 cm i był to lód nowy, bo jezioro odmarzło i dzisiaj zamarzło na tyle, że dało się na nie pierwszy raz wejść.

 Zacząłem, więc od blaszki, a na pierwszy ogień poszła mała błystka z wykrępowanej blaszki miedzianej. Bardzo lekka, a tym samym jej opad jest bardzo długi i szeroki. Dobra sprawa na płytką wodę. Na branie długo nie musiałem czekać i chyba w drugim spuszczeniu wyciągnąłem okonka 33cm. Walnął dość wysoko w toni, widać było, że naprawdę na żarciu.


Po tej akcji, woda ucichła i przestało się dziać cokolwiek. Kompletnie ktoś wyłączył prąd i ewidentnie było widać, że trafiłem na ostatnie pół godziny żerowania. Na lodzie zostałem sam, ale nie poddawałem się. Pora było wyjąć drugą wędkę z mormyszką. W słoneczną pogodę postawiłem na złoto. W tym roku na srebro efektów nie miałem żadnych, a jedynie ten kolor, jak i zielony fluo z białym robiły robotę. Dzięki serdecznie Maćku za mormyszki.

Postanowiłem objąć taką taktykę, że w nowych dziurach zaczynałem od błystki żeby je zwabić, a potem dopiero w grę wchodził zestaw docelowy, do przechytrzenia garbusów. Wpadło trochę rybek z czego 3 sztuki dość przyzwoite w okolicach 28-30cm.




Nie miałem dzisiaj zbyt dużo czasu i już zadowolony, bo to mój najlepszy dzień w tym sezonie pod względem ilości brań, obłowiłem ostatnią dziurkę. Po drugim spuszczeniu mormyszki i puknięciu ją o dno i lekkim podniesieniu od razu strzał. Ten już trochę lepszy zawodnik, na 35cm. Już fajniej powoził na lżejszym kijku i na płytkiej wodzie. Od razu szedł w bok w kierunku zielska obrastającego stok z płytszej strony i w sumie dobrze, że dalej uparcie łowię na żyłeczka nie cieńszą niż 0,12.


Czyli dzionek całkiem niezły. Trochę wniosków się wysunęło i jest materiał do analizy. Przede wszystkim odpuściłem sobie deepera (teraz zdjęcia chociaż zapisałem ; ) ), a co za tym idzie nie musiałem czyścić dziur z lodu. Jak widać mniej światła, to i ryby były bardziej odważne, tym bardziej, że łowiłem na 2-2,5m. Druga rzecz, która rzuciło mi się w oczy, że faktycznie nie warto zmieniać tempa i agresywności grania kiwokiem i dopiero je zmienić, gdy ponownie wystartujemy z dna. A dzisiaj ryby chciały naprawdę różnie, raz ślamazarnie, a raz bardziej "żukowo". Najczęściej strzały miałem jak jednak robiłem w pewnym momencie sekundową pauzę przy graniu do góry. Trzecią sprawą, która myślę, że jest na pewno jakaś regułą jest to, że jak z dziury wychodzą malutkie okonie, nie będzie tam większych gagatków. Jednak, tam gdzie łowiłem małą płotkę, potem często miałem branie ładniejszego okonia.

Zobaczymy, może jeszcze wyskoczę na początku przyszłego tygodnia, bo w weekend nie ma już takiej opcji.



Serdeczności
B.