Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

poniedziałek, 22 lutego 2021

Kołowrotek na okonia i spinningowy białoryb.

Pisząc ten artykuł, pomyślałem, aby zawrzeć w nim informację, które przydadzą się początkującym wędkarzom, jak i tym bardziej doświadczonym. Dobór spinningowych kołowrotków okoniowych, czy służących do łowienia białorybu tą metodą, wydaję się być tematem błahym już dla średnio zaawansowanego spinningisty, ale są tutaj pewne zagadnienia, o których sam zdałem sobie sprawę dosyć niedawno.


 

Rozmiar kołowrotka, szpule, przełożenie.

Zastanawiając się nad rozmiarem kołowrotka do okoniówki czy wędki do łowienia białorybu na spinning, pierwsze skojarzenie jakie nam przychodzi, to po prostu coś niewielkiego. Podążając tym tropem, powinniśmy przyjrzeć się konstrukcjom o rozmiarach 1000-3000, gdzie do 2000, w założeniu powinny to być kołowrotki do ultralight'a, a powyżej do troszkę mocniejszych okoniówek jak na polskie warunki. Tak przynajmniej, podpowiada nam ogólno dostępna wiedza internetowa.

 

 

Tutaj warto zwrócić uwagę jak te rozmiary przekładają się na optyczną wielkość kołowrotków, patrząc na oferty poszczególnych producentów. Dla przykładu w Shimano, rozmiar 1000 i 2000 (podobnie będzie też między 2500 i 3000),  będzie się różnił często tylko rozmiarem i głębokością szpuli, a korpus kołowrotka będzie praktycznie jednakowy, a co za tym idzie możemy pokusić się nawet o zamienianie szpul między owymi kołowrotkami. Co ciekawe, kupując kiedyś model Biomaster'a 3000SFB, okazało się, że ma płytszą szpulę od rozmiaru 2500FB, gdzie nie występowała wersja w polskiej dystrybucji 25000SFB - czemu tak to dziwnie oznaczyli, nie wiadomo. Oczywiście przepaść w głębokości szpuli w porównaniu z Vanquishem 2500S wielka, gdzie ten drugi ma ją o wiele płytszą. Tak czy inaczej rozchodzi się tutaj o literkę S dodaną do opisu produktu. Ogólnie szpule z dopiskiem S, lepiej wpisują się w łowieniue plecionkami, ponieważ przez to, że są płytsze, nie musimy stosować kilometrów podkładu, a to należy do dosyć nie przyjemnych aspektów naszego fachu (te odmierzanie, żyłki i plecionki, aby wypośrodkować to idealnie pod ranty... tragedia, a tak często możemy nawinąć samej plecionki idealnie do naszych potrzeb) - no i takie zestawy ważyłyby mniej. W mniejszych modelach jak przykładowo Soare, dostępne są jeszcze szpule ultra płytkie czyli SS. Ponadto Daiwy należały do większych przy tej samej numeracji, gdzie trzytysiączka należała do odpowiedników 4000 Shimano, aż do najnowszej generacji Daiwy LT. W skrócie zrobiono z nich bardziej klony Shimano, pod względem wielkości kołowrotka i przełożenia. Tutaj stronka z kompatybilnością szpul Shimano.

 

orównanie kołowrotków Daiwa Ninja 2000A i Shimano Soare BB 2000PGSS
Porównanie kołowrotków Daiwa Ninja 2000A i Shimano Soare BB 2000PGSS.
 

Przełożenie w kołowrotku oznacza ile razy rotor, a raczej rolka prowadząca linkę, zakręci się podczas naszego jednego obrotu korbki. Takie standardowe przełożenia kręcą się w okolicach 5:0:1, czyli, że rotor zakręci się 5 razy, w ciągu jednego obrotu korbki. Przykładowo mój Vanquish 2500S ma przełożenie 5:3:1, z nawojem 77cm. Niskie przełożenie ma za to mój Soare BB C2000SSPG, 4:3:1, a nawój to tylko 57 cm. Daiwa sprzed LT, wyróżniały się mniejszym przełożeniem (trochę poniżej 5:0) i większym korpusem (a w szczególności większą średnicy szpuli), co powodowały lżejszy start kołowrotków, dalsze rzuty i w razie potrzeby trochę mniejszą wielkość nawoju. Niestety, w zestawieniu z moim stylem łowienia, straciłem optymalne narzędzie - ahh ta stara poczciwa Daiwa Ninja 2000A, z którą przeżyłem tak wiele wspaniałych chwil. Warto też zaznaczyć tutaj kołowrotki o wyższym przełożeniu, czyli takie w okolicach 6:0:1. Osobiście nie widzę w takich konstrukcji zastosowania, do opisywanego łowienia, gdzie po prostu, takie szybkie zwijanie przynęt spinningowych, nie znajdzie przy okoniach i białorybie takiego zastosowania.  Jedyne jakie widziałbym dla takich kołowrotków, to chyba tylko łowienie boleni, pstragów w jakiś wartkich rzekach z nurtem, czy kasowanie luzu po jakiś wysokich podbiciach sandaczowych.

 

Porównanie kołowrotków Shimano Vanquish 2500SFA i Shimano Soare 2000PGSS.
Porównanie kołowrotków Shimano Vanquish 2500SFA i Shimano Soare 2000PGSS.

 

Zastosowanie

Tak jak wspomniałem, wielkość kołowrotka powinna być skorelowana z technikami okoniowymi, czy też z łowieniem białorybu, który sam w sobie należy do tematów minimalistycznych. Tutaj pisząc wielkość, musimy przede wszystkim zrozumieć na co ona się w praktyce przekłada.

 

 

Zaczynając od bardziej radykalnego okoniowego ultralight'a czy łowienia białorybu, gdzie często sięgamy po przynęty poniżej grama, to prowadzenie wygląda w skrócie bardzo "ślamazarnie". Zazwyczaj polega na dłubaniu w okolicach dna, nieznacznie tylko szurając po podłożu wabikiem czy też delikatnym podbijaniu, gdzie obrót korbką najczęściej zamyka się w niespełna połowie obrotu korbki.  W takim wypadku, na podstawie moich jakiś tam doświadczeń empirycznych, potrzebujemy maszynki, która pozwoli nam rzucić jak najdalej malutką przynętą i jak najmniejszego nawoju, który pozwoli nam na bardzo precyzyjne, nieznaczne przesuwanie wabików. Tutaj co do pierwszego to temat mógłby wydawać się prosty, bo możemy kupić po prostu kołowrotek z szerszą szpulą i wyższym jej profilem, tylko to niestety przełoży się na większy nawój, a co za tym idzie, na mniejszą precyzyję prowadzenia najmniejszych wabików. Do najbardziej zbliżonych do ideału zatem można zaliczyć starsze Daiwy, przykładowo rozmiary 2000, sprzed ery LT. Alternatywą, którą ja wdrążyłem na początku poprzedniego sezonu, był Shimano Soare 2000SS, który nie posiada co prawda, takiej szerokiej szpuli co stare Daiwy, ale na prawdę bardzo niskie przełożenie. Czyli tracimy troszkę na zasięgu, ale zyskujemy na precyzji prowadzenia wabików.


Gdy łowimy, kijkami mocniejszymi, czyli nie UL, a już bardziej L czy ML, wtedy, warto zaopatrzeć się już w troszkę większe kołowrotki jak 2500-3000. Jeżeli nie uskuteczniamy już takiej dosyć ekstremalnej dłubaniny i nie zależy nam na tym, aby przesuwać wabiki o centymetry, większy młynek zapewni nam po prostu mniej wysiłkowe rzuty i większy nawój np. w przypadku jakiegoś agresywniejszego twitchingu czy podbijania wyżej gumek. Nie mówiąc już o tym, gdy chcemy daleko rzucić z brzegu jeziora jakimś bocznym trokiem czy dropem. Optymalnym rozwiązaniem zagadnienia będzie posiadanie w arsenale dwóch kołowrotków do okoniówek, jednego do UL z cieniutką plecionką (2000) i drugiego do L (2500-3000), już z jakąś grubszą plecionką, gdzie możemy go wykorzystać również do innych metod - np. pstrągów, sandaczy. Ogólnie piszę to w perspektywie zajawkowiczów okoniarzy czy wędkarzy łowiących białoryb na spinning, bo jak jakiś wędkarz nie należy do takiego grona, to spokojnie wystarczy mu jeden kołowrotek w rozmiarze 2000-3000, z jakąś tam cieńszą plecionką czy żyłką i nie trzeba tu robić kombinacji alpejskich.

 


 

Wyważenie

Rozmiar kołowrotka przekłada się bezpośrednio na to, ile nasz kołowrotek będzie ważył. Kiedyś, jak zaczynałem spinningować, to nawet kołowrotki w rozmiarze 2000, potrafiły ważyć 250g i więcej, a kołowrotki 200g i niżej,  kosztowały sporo grosza i należały często do konstrukcji wyprodokowanych w Japonii. Teraz w okolicach 300 zł, znajdziemy już kołowrotek, który będzie ważył niewiele - po prostu kołowrotki nie są już produkowane tylko z lekkiego magnezu (i drogiego zarazem), ale również z jakiś tańszych lekkich plastykowych kompozytów. Zatem nie musimy już patrzeć wybierając rozmiar, na to, aby kołowrotek był jak najmniejszy, w korelacji z urwaniem gramów męczących nasze nadgarstki. Oczywiście ma to też związek z wyważeniem wędki, czyli całego zestawu. O wyważeniu wędek pisałem już w poście o wyborze okoniówek, zatem tylko napiszę, że według mojego subiektywnego odczucia, jeżeli kij sam z siebie będzie poprawnie wyważony, to nawet 50g (w masie młynka) nie sprawi różnicy i nie będziemy mieli wrażenia, że kij poleci nam na dół. Przy okoniówkach, które są z reguły lekkimi i delikatnymi kijkami, a nie pancernymi trzymetrowymi trociówkami, raczej wyważenie wędki samej w sobie, najbardziej odpowiada za niekomfortowe wędkowanie, a nie za lekki kołowrotek. W skrócie, jeżeli kijek został przemyślanie zaprojektowany i wyważony, to możemy śmiało montować jak najlżejsze kołowrotki, a jak kupiliśmy ostatnio kijek, który spada nam na dół, to po prostu był to zły zakup i kupowanie specjalnie cięższego kołowrotka do okoniówki to zaginanie rzeczywistości.

 

 
 
 
Warto też zwrócić uwagę na to, jakiej wielkości jest przelotka startowa w naszej wędce i na jakiej stopce (zwykła czy na wysokiej "matchowej"). Jeżeli byśmy założyli za mały kołowrotek do kijka z przelotka startowej #20, to mogłoby to wpływać na odległość rzutów, zatem lepiej przy większych przelotkach założyć kołowrotek 2500, niż 2000. 


Kultura pracy i ergonomia kołowrotków

Jeżeli chodzi o kulturę pracy, to szczerze do moich faworytów należy Daiwa. W mojej opinii kołowrotki posiadają lżejszy start i szczerze, czuję tam bardziej tą maślaną pracę - chociaż tutaj też sporo wędkarzy uważa, że więcej masła w maśle, kręcąc na fotelu, posiadają Shimano. Posiadam teraz Vanquisha i w porównaniu do Luviasa, którego kiedyś miałem, to różnica w kulturze pracy należy do takich, jakbyśmy porównali Passata do S klasy, na korzyść Daiwy. W skrócie dosyć głośno szumi, strasznie głośno otwiera i zamyka kabłąk, no i ta praca nie należy do jakiś super maślanych, a bardziej przypomina mi suchość. No i ma strasznie nieergonomiczny klips na szpuli. Ale co trzeba przyznać szczerze, przez kilka sezonów, nic się w nim nie zmieniło i czuć w nim solidność. Jednak drugi raz nie kupiłbym takiego kołowrotka, za 1700 zł. Daiwy z kolei super chodzą na początku, ale mam wrażenie, że szybciej się trochę wyrabiają, ale biorąc pod uwagę, że będziemy łowić nim głównie okonie i białoryb na spinning, to spokojnie sobie myślę poradzi. Jeżeli chodzi głównie o maślaność, to trudno być tutaj obiektywnym, bo ciężko ocenić w jakiejś skali maślaność i na tej płaszczyźnie najwięcej będzie kłótni między zwolennikami jednej z marek.

 


 

Serwisy, tunningi, naprawy

Co do spraw związanych z odpukać naprawą naszych kołowrotków, tudzież po prostu z ich serwisem, to zdecydowanie najlepiej wypada tutaj Shimano. Raz, że serwis tej firmy znajduje się od kilku lat w Polsce i dystrybutor nie wysyła już naszych zabawek za granicę, to dodatkowo niezależni serwisanci chętniej podejmują się pracy właśnie z tą firmą. W zestawieniu z Daiwą, która ma chyba najbliższy serwis w Niemczech, na kołowrotki czeka się niestety bardzo długo. Podobnie serwisy kołowrotków, mniej chętnie podejmują się pracy z produktami tej firmy, gdzie słyszałem opinie, że pojawia się tutaj problem począwszy od klucza aby otworzyć te kołowrotki (piszę tutaj głównie o japońskich modelach z serii LT), po części zamienne i ogólnie słaby kontakt z firmą.

 

Sławne na forach zostało już stwierdzenie o ząbkujących Daiwach, czyli o szybciej wyrabiających się przekładniach, ale raczej przy takim delikatnym łowieniu, nie nastąpi to. Ogólnie kołowrotki Daiwy posiadają mniej luzów i ciężko tam wcisnąć jakieś podkładki (które miałoby przykładowo wyeliminować ząbkowanie) i są to kołowrotki mniej podatne na tunning. Zauważyłem też niepokojące tendencję u Daiwy do stożkowania nawoju - czyli, że tworzy się stożek na szpuli, gdzie więcej linki odkłada się przykładowo na górze. Oczywiście można to zniwelować podkładkami pod szpulą, gdy przy pierwszym nawinięciu linki zauważymy, że coś poszło nie tak. Jednak w Daiwach zauważyłem takie zjawisko, że z czasem, nawet gdy do kołowrotka zostały odpowiednio dobrane podkładki, stożek się tworzy i trzeba dodawać po kilku sezonach następne podkładki. W Shimano natomiast, nawój wygląda wzorowo, jak od w sumie pierwszego nawinięcia.

Następna sprawa, że serwisując kołowrotek gdzie indziej niż docelowo w Daiwie, stracimy owiany sławą Mag seald, czyli oleje magnetyczne mające chronić mechanizmy kołowrotka. Daiwa nie oferują tej technologii w sprzedaży komercyjnej, a różne smary firmy Shimano możemy sobie kupić (chociaż zapewne nie dokładne te, które są w kołowrotka od początku). Tak czy inaczej, ludzie zajmujący się serwisem kołowrotków zawodowo, często mówią, że fabrycznie kołowrotki są suche i opłaca się przeprowadzić nawet serwis zerowy, co przedłuży żywotność naszych maszynek (ale też stracimy niestety gwarancję i ja nie uskuteczniałem takiej opcji). Czy Mag seald w ogóle do czegoś się przydaję? Napiszę tak - łowiłem Luviasem w morzu przez kilka sezonów, myłem ten kołowrotek potem pod kranem po łowieniu i nic się nie działo. Jednak gdy nie łowimy w jakiś skrajnych warunkach, to nie wygląda to na rzecz konieczną, ale jakiś tam dodatkowy bajer. Bardziej to zapewne sprawa marketingowa, ale lepiej to posiadać niż nie.

 

Subiektywne odczucia

Skupiłem się w tym tekście na kołworotkach Shimano i Daiwy, po pierwsze dlatego, że takowych kołowrotków posiadam najwięcej, a następna sprawa, że są to po prostu najpopularniejsze firmy produkujące te maszynki. Ogólnie nie odkryje tutaj Ameryki, gdy napiszę, że produkty w danym przedziale cenowym, niezależnie od firmy, prezentują się podobnie i czy to będzie jakieś Ryobki, Mikado, Dragon, nie będziemy mieli jakiegoś przeskoku.
 
 

 
Czy opłaca się kupować kołowrotek wyprodukowany w Japonii? To zależy czy chcemy kupować sobie następny kołowrotek co te kilka sezonów. W sumie tak długo w najgorszym przypadku pochodzi nam sprawnie kołowrotek już za 3 stówki (szczególnie przy okoniowaniu). Możemy też kupić sobie kołowrotek od 1500 zł wzwyż i przy odpowiednim użytkowaniu, posiadać go praktycznie na dożywocie - analogicznie im będzie droższy, tym solidniejszy i dłużej nam posłuży. Na dzień dzisiejszy głównie chyba to jak długo będziemy użytkować kołowrotek ma znaczenie, bo kołowrotek za te kilka stówek w porównaniu do maszynki za kilka tysięcy przy obecnej sytuacji na rynku, będzie ważył podobnie, ponadto posiadał poprawny nawój i sprawny hamulec (im droższy, będzie po prostu trochę dłuższy i będziemy mogli go sobie dokładniej ustawić). Czyli nie płacimy już tutaj, za coś, co wpłynie relatywnie na nasze wędkarskie wyniki, a komfort łowienia. W tym kwestie, które zatytułowałbym szukaniem maślaności pracy, czy że czujemy mniej luzów podczas wędkowania, ale szczerze, im więcej ryb będziemy łowić, tym mniejszą uwagę będziemy przykładać do takich rzeczy. Jak posiadamy fundusze na super wędkę, kołowrotek i karton przynęt jakich chcemy to super, każdy by pewnie tak chciał, ale jak musimy rotować budżetem, to ja wolałbym dołożyć sobie do rzeczy bardziej relatywnie przekładających się na wyniki, czyli głównie przynęt, a nawet wędki.
 
 
Ale podsumowując wszystko i gdyby jakaś osoba zadała mi pytanie co ma konkretnie kupić, zapytałbym o budżet. Do 6 stówek kupiłbym sobie bezapelacyjnie jakąś Daiwe. Powyżej celowałbym w jakieś Shimano i właśnie w tym segmencie cenowym, który można określić na średnio-budżetowy, ta firma przoduje. Kupowałbym kołowrotki tej firmy od modeli takich jak Soare BB, Stradic, czy teraz Vanford wzwyż. Ja mam Soare BB, tą wersję uboższą (w praktyce po prostu z cięższą obudową), gdzie ją wyrwałem za około 650 zł i nie zapłaciłbym za tą lżejszą wersję tysiąca. Ten Vanford wydaję się być ciekawą opcją i wrzucili tam technologię jak Xprotect i bebechy od mocnego Stradica FL, ale co najbardziej mi się spodobało, to wyższy profil szpuli niż w poprzednich modelach tej wielkości, co by się przekładało teoretycznie na dalsze rzuty. Ogólnie unikałbym modeli od tysiaka wzwyż, które nie są wyprodukowane w Japonii, jak przykładowo Daiwa Airity za 1300 zł i w mojej opinii lepiej kupić sobie już tańszego Stradica/Vanforda lub troszkę dołożyć na Luviasa czy Vanquisha.  Swoją drogą chyba teraz właśnie na najnowszy rok, z polskich sklepów został wycofany Luvias, a włożyli na to miejsce Airity lub jakąś limitowaną wersję wyprodukowaną w Japonii - Airity Luvias, która kosztuje 2500 zł, gdzie też lepiej sobie kupić Exista, który chodzi w podobnej cenie, a to w sumie wyższy model. Warto obserwować rynek, bo można niekiedy coś wyrwać w ciekawej ofercie. Pisząc już o maszynkach wyprodukowanych w kraju kwitnącej wiśni, rozsądek podpowiada zakup Shimano - wydaję się być trwalsze i łatwiej nam będzie takowy kołowrotek naprawić czy serwisować. Daiwą natomiast przyjemniej się kręci, ale na minus naprawy i serwisy, no i że pomniejszyli obudowę, a zwiększyli przełożenie. Zresztą mam wrażenie, że Daiwa w naszym kraju, widać, że mniej wyłożyła pieniędzy na marketing i ogólnie mniej interesuje ją polski wędkarz, w porównaniu do Shimano, gdzie na praktycznie każdych zawodach wędkarskich powiewają niebieskie flagi, a na forach i facebooku ambasadorzy marki. Oczywiście nie piszę teraz z przekąsem, ale widać, że ta marka jednak bardziej przykłada się do pozyskiwania odbiorców w naszym kraju - no i też widać przykładowo, w sklepach, że łatwiej dostać kołowrotki oferowane na rynek japoński czy z płytszymi szpulami i części zamienne, jak przykładowo szpule - z jakiejś przyczyny katalogi u dystrybutorów są zestawiane tak, a nie inaczej, patrząc na popyt polskiego wędkarza. U Daiwy niestety wygląda to gorzej i na próżno można szukać w polskich sklepach Exista z płytką szpulą. Jednak ja osobiście mam sentyment do Daiwy i to z nią wyciągnąłem większość swoich największych ryb, a to coś, co czasami trudno sobie uargumentować.
 
 
 
 
 
Serdeczności,
B.






 


2 komentarze: