Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

środa, 28 października 2015

Street vol. 4 - Drop shot.

Dzisiaj pojechałem na ryby ze znajomym poznanym wśród Motławianego zgiełku. Street ma swoje plusy i minusy. Jednym z tych pierwszym jest bez wątpienia możliwość spotkania wielu wędkarzy, z którymi możemy wymienić się spostrzeżeniami.

Jednym z nich był kolega Szymon. Kilka razy wybrałem się z nim po zmroku w celu sandaczowych łowów, jednakże nasze wyniki często kończyły się na zero. Ja doskonaliłem technikę łowienia klasycznie na główki jigowe uzbrojony w gumy, a mój towarzysz podpatrywał w internecie naszych zachodnich sąsiadów.

Ja chodziłem w nocy, po opustoszałych nabrzeżach starego miasto, a Szymon łowił często w dzień. Oprócz pory dnia, zaczął łowić bardziej zachodnie. Zaczął łowić na drop shota; i co najważniejsze jego wyniki biły na głowę moje. Dzisiaj przyszedł dzień, że spotkaliśmy się na jego warunkach.

W dwóch pierwszych rzutach szkoleniowych z wody wyjechał jeden krótki sandaczyk i ładny okoń. No nieźle pomyślałem..

- Jak widać drop shot jest skuteczny - usłyszałem z uradowanej twarzy.

Szymon dokładał kolejne zandziorki, ale ja pomału też się uczyłem wyciągając dwie małe rybki przedstawicieli okoniowatych.



Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, kolega wyjął przyzwoitego sandacza. Ja zaraz zaliczyłem krótki hol. Poprawiłem gumę i za chwilę i do mnie uśmiechnęło się szczęście.






Cóż, jak na pierwsze godziny z Drop Shotem zakończyłem dzień z dużym bananem na twarzy. ! ; )

czwartek, 22 października 2015

Poradnik street fishingu. 1#

W dzisiejszym poście pokażę fajny sposób na nielubiane przez nas gumy, bądź takie które po prostu nie podobają się rybom.

Potrzeba nauką wynalazków. ; ) .. a tak na poważnie każdy z nas ma takie gumy. Nie sięgamy po nie, ale jednak z braku laku nosimy w pudełku. Sięgniemy po nie często w akcie desperacji, jak nic się nie dzieje. Ale czasem warto ożywić nasze przynęty w zapomnianym dnie pudełka. Pokaże myk, który możemy zrobić na ulicy, mając ze sobą zapalniczkę i opcjonalnie scyzoryk (równie dobrze możemy użyć czegoś innego, jednak ostrze ułatwi nam sprawę).

- Bierzemy dwie gumy



- Obcinamy ogonek w miejscu łączenia z korpusem.



- Przypalamy oba końce (aż guma się rozlepi), ja to robię tak że aż się trochę podpali, po czym "gaszę" ogień chuchnięciem.



- Łączymy oba fragmenty, przytrzymując na chwilę.



Z dwóch gum, powstają nam dwie wersję kolorystyczne. Operację pokazałem w warunkach biurkowych z uwagi na oświetlenie, ale spokojnie zrobimy to nad wodą !



Cała operacja zajmuje z ręką w zegarku minutę.

sobota, 17 października 2015

Street vol. 3

Dzisiaj nie mogłem usiedzieć na tyłku. Nad ranem spakowałem manatki i ruszyłem na street fishing. Niestety miałem wrażenie jakby wszyscy wędkarze z okolicy dowiedzieli się że jadę, chcąc zrobić mi na złość, idąc na wskroś mojemu często idealnemu poczuciu samotności podczas przedświtowych eskapad z wędką w ręku na starym mieście w Gdańsku.
Dzisiaj to samo. W sumie nie to samo, bo nie dość że pełno wędkarzy (pierwszy raz mi się to zdarzyło w tym roku mówiąc o jeszcze ciemnych godzinach porannych) to przy mojej miejscówce przez dwie godziny pracownicy pewnej restauracji rzucali ciężkie plandeki o beton.

Poszedłem dalej. Drugi rzut, przez chwilę ciągnąłem coś wyjątkowo małego, a tu przychodzi wędkarz. Szedł w wzdłuż murku spokojnym krokiem więc myślałem że chce papierosa czy coś. A on czy pożyczę mu podbierak. Koleś szedł przez jakieś 20-30 metrów wzdłuż murku z rybą, która miała może z 40 centów (nie mówię tu o okoniu, bo na takiego też bym dmuchał i chuchał). Spytałem czemu nie wziął takiej małej ryby górą, ale się uśmiechnąłem. Pomyślałem że może pierwszy sandaczyk w roku, czy coś. Ale potem skończyła się miła opowieść. Sandaczyk dostał dwa strzały w potylice o beton i skończył się jego Motławiany żywot w reklamówce.

Były dwie opcje. Albo kłócić się z kolesiem i popsuć sobie humor albo sprawdzić czy pracownicy skończyli rozładunek i czy znowu jak coś spadnie z łoskotem na chodnik z tyłu to nie podskoczę z wystrachu podczas gapienie się w szczytówkę. Wybrałem drugą opcję.

Powtórka z rozrywki, krótsza bo dużo mniej efektywnie łowiłem, ale dwa około wymiarowe sandaczyki i co najciekawsze leszcz wyjechały z wody przez godzinkę. Rybki na keitecha, w tym samym miejscu, w ten sam sposób pobierając przynętę. Podciągając gumę z dna, po prostu już tam siedziały. Był dzisiaj też jeden pstryk, ale te sandacze to nie pstrykacze ;D