Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

piątek, 23 marca 2018

Motławiany standard.

Po ostatniej opisanej przygodzie ze szczupakiem, udało mi się wyskoczyć jeszcze ze dwa razy. Okazów nie było, ale dość przyzwoite okonie w trudnych warunkach łowiłem dość regularnie, co cieszy, bo niewielu wędkarzy potrafiło się przez ostatnie dni na Motławie odnaleźć.





Tak jak pisałem poprzednio odpuściłem sobie już całkowicie caroline rig, która moim zdaniem nie ma potencjału na polskich, przełowionych łowiskach. Druga sprawa to drop shot. Mam coraz większe, nieodparte wrażenie, że okonie pływające w Motławie się już do niego przyzwyczaiły i jest dla nich coraz mniej atrakcyjny. Wędkarze łowili na niego ostatnio prędzej malutkie sandaczyki niż fajne okonie. Gdy ryby są w zasięgu rzutu, więcej jestem w stanie zrobić łowiąc klasycznie na główkę czy czeburaszke. Dobór techniki pod miejsce to moim zdaniem klucz do sukcesu.




Najlepszy okoniarz na Motławie jakiego znam, łowił właśnie stylem UL, a ja go jeszcze trochę odchudziłem. Łowiąc na 3 metrach, a nawet większych głębokościach nie zakładałaem obciążenia większego niż dwa gramy, a gdy nie wiało najchętniej korzystałem z główek wolframowcyh lekko powyżej grama. Trochę problematyczne jest zejście do dna, ale że tak powiem, trening czyni mistrza ;). Używałem prawie wyłącznie przynęt przypominających podwodne robactwo i na tym staram się skupiać w okresach wiosennych.

Ten akurat na dropa. To dobra metoda kiedy naprawdę wieje ;)


Rybki jakie łowiłem to głównie sztuki po dwadzieścia parę centów, ale jakby nie patrzeć jednego w okolicach trzydziestu centymetrów na wypad zawsze miałem. Mimo, że spektakularnych wyników nie było, to czuję że się wędkarsko rozwinąłem. To gdzie ryby się teraz ustawiają jest trochę nielogiczne, bo wygląda to tak, jakby cofnęły się z bardziej wiosennych miejscówek, na te dużo głębsze. Może znowu wrócą na płycizny? Tak czy inaczej tarło na pewno się opóźni. W gruncie rzeczy, chciałbym żeby sezon okoniowy się już skończył, bo zawsze o tej porze roku im odpuszczałem dając się im w spokoju wytrzeć, a przy niedostępności innych gatunków z powodu lodu na jeziorach, popadłem w monotonie i jestem więźniem motławianych okoni ; )

Trochę też ostatnio pokręciłem, ale to są już cukiereczki bardziej pod białoryb.


Chruścik bezdomkowy.

A to ma przypominać tego bardziej domkowego ;)



Czerwona dupka i czarna jeżynka, klasyk pod wzdręgi.

Z wędkarskich ploteczek, to widziałem ostatnio w necie nowego exista. Zakochałem się. Kilka dni temu miałem okazję pokręcić nad wodą existem, który ma z 15lat i kręci lepiej od mojego nowego Vanka Shimano. Kiedyś to robili kręcioły.  Oprócz zbierania na kołowrotek, mam chęć zaczęcia przygody z rodbuildingiem. Fajnie by było wymyślić jakiś model pod swoje łowienie i go potem wykonać.

Serdeczności
B.

piątek, 16 marca 2018

Pierwsze wyjścia z UL nad Motławę.

Już mam dość tej pogody. W skrócie wygląda tak, jakby wypiła nie małą butelkę dobrej whisky i zachowuje się bardzo nieprzewidywalnie. Z uwagi, że sezon podlodowy już skończyłem i nie chciałem dłużej ryzykować, trzeba było odwiedzić płynącą już od niedawna Motławę. Wczoraj w przyłowie, obdarzyła mnie fajnym szczupakiem. 





W sumie nie było to pierwsze rozpoczęcie sezonu nad Motławą, z uwagi na wspomnianą pogodę, która wcześniej już pozwoliła na łowienie, a potem znów skuła wody kanałów. To łowisko jest niestety nietypowe, dla mnie, czyli wędkarza który starał się zawsze polować na bardziej dzikie, agresywne ryby, zamieszkujące różne jeziora za dzieciaka. Tutaj pasiaki są jednak bardzo chimeryczne, gdzie często trzeba korzystać z najbardziej finezyjnych metod i przynęt, co w przełożeniu na dość obfity sezon podlodowy (który dość rzetelnie opisywałem na swoich blogu wędkarskim), powodowało problemy z przestawieniem się na tą szarą rzeczywistość. Oczywiście słowo chimeryczne nie jest moim zdaniem zbyt trafnym określeniem, bo znając ludzi, którzy na tej rzece spędzili przykładowo 20-30 lat, zwyczaje tych ryb nie będą niczym niezwykłym.




Choć złapałem trochę okoni w przedziale 25-30cm, popełniłem tej zimy na Motławie trochę błędów, a dokładniej to, że nie potrzebnie komplikowałem sobie łowienie. Poprzednie okoniowe wiosny były dużo lepsze, ale kombinator Bartek musiał się włączyć w moim wędkarskim świecie ;). Jakoś tak mam, że lubię szukać nowych rozwiązań, które mają mnie "rzekomo" przybliżyć do wielkich okoni. Do tego podświadomie uciekam od miejsc, które większość wędkarzy najchętniej odwiedza, bo nie lubię łowić w tłoku. Chcąc nie chcąc, niestety to też wpływa często negatywnie na wyniki. Pytanie, czy ktoś stawia na relaks czy na ryby. Kombinowałem w złą stronę, jak to powiedział Maciek, trochę po amerykańsku, a często omijając tradycyjne metody. Niestety, ale okonie w przebłyszczonych, polskich wodach to nie basy łowione przez amerykanów, a niekiedy strasznie "przymulone" stworzenia. Druga sprawa to rozmiar przynęt - jak mawia mój drugi kolega Dawid "okonie to nie kamień filozoficzny" i moim zdaniem, jak słabo żerują, to trzeba je łowić na micro przynęty. Jakąś opcją jest też wtedy pójść do domu, bo nie jest to "nasze łowienie" i tak podejście jak najbardziej rozumiem. Jednak propagowanie przez takich wędkarzy idei, że duże okonie nie biorą na malutkie przynęty to bzdura. Kto raz spróbował łowienia na mormyszkę i widział brak brań, nawet w tych samych dziurach na blaszki, poziomki, będzie wiedział o czym mówię. Z lodu też okoniarz nauczy się, jak małe detale wpływają na sukces. Są jednak dni, że okoń jest agresywny, a wręcz chętniej będzie atakował duże przynęty. Wtedy taki 4" keitech nie jest niczym niezwykłym, a dodatkowo pomoże nam wprowadzić selekcję.



Próbowałem tej zimy łowić na Caroline Rig i powiem, szczerze, że na "chimerycznych" łowiskach nie sprawdza się należycie. Kilka okoni tej zimy na nią złowiłem, w tym nawet jednego okonia, który nieznaczenie przekroczył trzydzieści centów, ale szału nie było. Warto wspomnieć o dużym procencie niezaciętych brań. Stosowałem do niej różne przynęty, często z użyciem haków offsetowych. Kombinowałem z opóźnianiem zacięć, jak i szybkim reagowaniem, ale niestety ryby nie chciały zazwyczaj pewnie zasysać przynęty. Gdy używałem normalnych haków, często zbierałem wiele rzeczy z dna czy trafiając na twardy zaczep, nawet przy stosowaniu nie większego obciążenia niż 5gr. Bolesnej lekcji Caroliny doznałem w ostatni poniedziałek, gdy inni dużo lepiej połowili. Faktem jest to, że nie chciałem stać w tłoku i też obławiać miejsca, gdzie większość okoni się zatrzymała, ale jednak. Ponadto przy zastosowaniu cienkich plecionek, "Carolina" często się plącze, szczególnie gdy inni wędkarze patrzą nam się na łapy, co skutkuję wiązaniem nowych zestawów, a nie łowieniem. Na takie niemrawe ryby lepszym rozwiązaniem, może okazać się odwrócony boczny trok, który mam w zamiarze opisać dokładniej na swoim blogu wędkarskim z innymi, bardziej dystansowymi metodami połowu.

Okoń 32cm na Caroline Rig, a dokładniej Keitecha Sexy Impact.

Gdy ryby stoją bliżej nas wolę łowić metodą jigową. Oczywiście nie zawsze jest to agresywne podbijanie, a często szuranie po dnie, bez użycia szczytówki. Warto gdy okonie naprawdę słabo żerują, zostawiać przynętę nieruchomo na dnie, po czym podrygiwać nią w miejscu samą szczytówką bez kołowrotka. Tak czy inaczej, metody takie jak boczny trok, drop shot, ograniczają nas metodą prezentacji, a przy użyciu główki jigowej czy czeburaszki, mamy pełne pole do popisu naszej kreatywności. Jeżeli mogę coś dodatkowo doradzić, ograniczajmy nasz ekwipunek do minimum, a stawiajmy bardziej na mobilność. Szczególnie, że w wodach tego typu, okonie często się przemieszczają i nie jest to woda mistrzów jednej miejscówki. Na tą porę roku polecam jak najbardziej różnego rodzaju gumowe imitację robactwa, na które nie wiadomo co usiądzie.

Ręcznie wykonane przeze mnie główki wolframowe. Rzadziej używam czeburaszek z tego materiału z uwagi na ich wysoką cenę.

Mój ukochany, dzielny zestaw do najmniejszych cukiereczków.

Wczoraj wpadłem po śniadanku na chwilę nad Motławę. W pierwszy rzucie zdjąłem łowiąc na bardzo lekko średniego okonka. Potem gdzieś po dwóch czy trzech rzutach, szurając po dnie małym fish up'em 1,5", poczułem przytrzymanie, które nieśmiało zaciąłem. Z początku myślałem, że to zaczep, ale po chwili ryby ruszyła, robiąc piękny odjazd z hamulca. Cała zabawa polegała na tym, że łowiłem swoim najbardziej delikatnym kijkiem pod spinningowy białoryb, czyli Quantemem Centex, plecionką 0,04 z dowiązanym metrowym przyponem z żyłki 0,12. Myślałem z początku, że mam pięknego leszcza, bo w tym miejscu, "batmani" wyciągali piękne łopaty. Ryba chodziła przy dnie jak glonojad, dość statycznie, raz w lewo, raz w prawo, a ja nie wiedziałem z jakim gatunkiem mam do czynienia. Pogoda nie była zbyt dobra i gdy spostrzegłem jakiegoś przechodnia zapytałem, czy się śpieszy i czy pomoże mi z podebraniem. To pierwsze pytanie było dość istotne, bo ryba jeszcze trochę walczyła. Gdy pierwszy raz zobaczyłem na sekundę przy powierzchni przeciwnika, naprawdę myślałem, że mam leszcza ze trzy kilo. Za bardzo chciałem ;). Potem jednak zobaczyłem ładnego szczupaka. Jeszcze chwila holu, podpowiedź dla miłego nieznajomego, który zgodził się mi pomóc, żeby starał się go złapać do kosza podbieraka od ogona  i szczupak był nasz. No prawie, bo jeszcze trzeba go było zwindować do góry za pomocą długiej sztycy. Niestety pod koniec wciągania podbieraka, drugi od dołu skład sztycy pękł wzdłuż maty węglowej, ale udało się złapać szybko podbierającemu za następny element i mogłem szczupakowi zrobić zdjęcie. Zabawa była, oj była, a ryba do tego jeszcze w dobrej kondycji, bo trudno ją było chwycić. Szczupak był zacięty idealnie na zewnątrz pyska. Szybkie mierzenie pokazało 72cm. Jak widać, w wędkarstwie trzeba mieć szczęście i niekiedy je mamy w nadmiarze, a innym razem robimy wszystko podręcznikowo, a ryby wypinają nam się.





Na koniec sztyca po przejściach.



Zobaczymy co ta dziwna wiosna nam dalej przyniesie. Ja niestety w najbliższe dni, jak zwykle nie będę mieć czasu na wędkowanie.

Serdeczności
B.

sobota, 10 marca 2018

Sezon podlodowy zakończony.

W tym tygodniu planowałem wyskoczyć dwa razy na ryby, stety-niestety wyskoczyłem tylko raz we wtorek i tym wypadem zakończyłem swój sezon podlodowy.




Powiem szczerze, że po ostatniej wyprawie czułem się już spełniony. Połowiłem w trudnych warunkach, przy dużej presji. Jakoś tak mam, że jak złapię tego króliczka, to coraz mniej mi się chcę. Ciśnienie spada i wtedy najchętniej grałbym na gaciach w fife i poczytałem książkę wieczorem. Jak już poszedł na ryby, to tam gdzie nie znajdę w promieniu dwóch kilometrów innego wędkarza. Postanowiłem jednak ze dwa razy jeszcze pojechać w tym tygodniu i zjawiłem się nad wodą we wtorek. Nikogo nie było, czyli w weekend nie połowili. Cóż, na blaszkę/poziomkę nie brał, na mormyszkę nie lubią łowić, więc wyniki słabe.

Poszedłem w ostatnie szczęśliwe miejsce, gdzie na łowisku byłem już dość późno i obławiałem klasyczną taktyką (najpierw blaszka, potem mormysz) i nic się za specjalnie nie działo. W końcu w jednej dziurze, złapałem jakąś płotkę, jakieś małe rybki. Coś mnie tknęło i wziąłem z powrotem wędkę z blaszką, myśląc że może coś większego siedzi. No i niestety, jedna ładna ryba mnie oszukała, bo gdy spuściłem blaszkę na dno przy otwartym kabłąku i chciałem zacząć grać przynętą, ryba już siedziała - jeden odjazd i spadła. Po prostu jej nie wciąłem, bo nie zauważyłem brania. Cóż, bywa. Jak się potem okazało było to ostatnie "branie" na blaszkę tego dnia.



Włóczyłem się trochę tu, trochę tam i tylko na miąsko coś się działo, ale ryby były niewielkie. W jednym miejscu, gdy chciałem wywiercić dziurę, koło trzech zamarzniętych, tak lód głośno strzelił, że myślałem, iż już polecę, podświadomie kładąc ręce na kolcach. Dziur pełno, obręb gdzie brały niebezpieczny, więc mimo grubego lodu nigdy nie można być pewnym.. Jeden znajomy, przed mrozami na przełomie lutego i marca, przy trzcinach zaliczył już pierwszą niechcianą kąpiel w tym orku, ale na szczęście wylazł. Na koniec wypadu wróciłem pod dziurę, w której miałem większą rybę na kiju i konsekwentnie siedziałem tam grając złotą mormyszką. W końcu nieśmiałe branie i po chwili miłego holu wyjechał taki okonek 32/33 cm, ale grubasek. Nawet go mi się specjalnie nie chciało mierzyć i wypuściłem go dziurę obok. Po godzinie 13stej, jak to zwykle bywa na tym łowisku prąd się odciął. Niestety, ale w godzinach późno popołudniowych, czy wieczornych, złowiłem tam przez 4 ostatnie sezony może ze 2 okonie 30+. Kiedyś było inaczej, ale myślę, że było to związane z nieporównywalnie większą populacją pasiaków, które wieczorami waliły w stada drobnicy w amoku i praktycznie mi jako młodemu chłopakowi brały na wszystko. Wtedy jeszcze nawet nie znałem metody opadu, a w pudełku miałem dwie Algi #1-2, jakąś obrotówkę i dwa zielone kopyta Mannsa czy Relaxa. Czy to wróci ? Chyba już niestety nie.


Ostatni okoń tej zimy i niezawodna mormyszka od Maćka.

W czwartek odpuściłem. Koledzy wyciągali mnie na wyjście na miasto zakrapiane alkoholem i jakoś trochę znudzony tymi rybami i niewyspaniem, poszedłem kolokwialnie mówiąc w melanż. Potem już nie pojadę, jakoś odzywa się rozsądek i mimo, że lód był gruby, to dziury jak po serii z helikoptera z broni maszynowej, czwarty dzień odwilży, a nawet dziś dość mocny deszcz pogroziły paluszkiem, żeby schować podlodowy sprzęt do szafy. Teraz trochę żałuję, ale chyba przeważyło to, że nie lubię łowić w "najlepsze okresy". Ostatnie lody, to ponoć najlepszy okres, a ja, mam w zwyczaju robić wszystko na przekór i jakoś nie wywołuje to u mnie zafascynowania, a wręcz niechęć. Nie lubię pospolitych ruszeń wśród wędkarskich samców.. W sumie powiem Wam szczerze, że zbliża się teraz dla mnie, najmniej lubiany okres okoniowy w roku. Przedwiośnie. Szklane, okoniowe domy. Cezary Baryka. Szaroburo, ale tłumy zastępów z lokalnego forum walczą zaciekle na Motławie, łowiąc okonie, które w sumie są dla mnie, po ich zlokalizowaniu najłatwiejsze do złowienia w całym sezonie. Dwa lata temu, złowiłem w ciągu dwóch godzin ze 10-12 okoni 30+ i to w Polsce, na normalnym łowisku, nie jakiejś ultra komercji z przewodnikiem. Jak się je znajdzie, a są skupione w duże stada, w miejscach już przedtarłowych, bardziej roślinnych, to można je dziesiątkować jak snajper w Stalingradzie. Jak teraz sobie myślę, o tym, że mam z podlodowej dziczy, wracać znowu do miasta, w te instagramy, hasztagi, tłumy ludzi.. Jak mi się nie chcę.. Najbardziej śmieszą mnie internetowi celebryci, a raczej hipokryci, którzy najpierw mówią, że okonie przed tarłem powinny mieć spokój, a potem je namiętnie łowią w marcu i kwietniu. Widziałem też posty pewnego człeka, który pisał, że w sezonie podlodowym powinny mieć spokój i cieszy się, że lód był słaby w tym roku. A co potem robi? zaraz jak lód odpuści bierze UL i je dłubie.. Odpisał na mój post, że na początku kwietnia wszystkie są już u niego wytarte.. Wędkarski internet, wszystkie fiolety Keitechów zna, ale z wiedzą ichtiologiczną o jego ulubionym gatunku jest już gorzej. Nie mam nic do wędkarzy, którzy łowią je w tym okresie, tylko irytuję mnie ich hipokryzja. Sam święty nie jestem, bo je łowię, ale nie piszę farmazonów. Darzę też dużym szacunkiem, osoby które naprawdę dają im spokój, ale w sumie darzyłbym, bo takiego okoniarza osobiście żadnego nie znam. Myślałem też o pstrągach, znalazłem fajną rzeczkę, bardzo kameralną, która nie jest ta oblegana przez wszystkich wędkarzy internetu jak Radunia, tylko problem w tym, że nie mam na nie sprzętu i też kasy, żeby inwestować w nowy gatunek. Zobaczymy, co to będzie? Może w ogóle przeczekam ten okres i jak lód puści na jeziorach, połowię sobie płotki w krzakach ?

A sezon podlodowy? W sumie mój drugi gdzie się poważniej za to zabrałem. Trochę fajnych okonków jak na polskie warunki wyciągnąłem i to na pewno z większą premedytacją. Nie złowiłem czterdziestaka jak rok temu, ale siedem okoni 32-38cm padło, do tego drugie tyle takich 28-30. Znowu spora dawka wiedzy, materiał do analizy. W tym roku, np. byłem mądrzejszy, bo wiedziałem (dzięki Maćkowi) już jakie haki do mormyszek zastosować i żaden duży okoń mi z nich nie spadł. Wiedziałem też kiedy biorą lepiej na blaszki/poziomki, a kiedy skupić się na mormyszce. Niby banały, ale stosując te proste reguły gry coś tam połapałem. Na następny sezon, na pewno więcej pomajsterkuje. Już mam w głowie przynęty, które zrobię, czy nawet chcę ukręcić samemu wędkę. Pewnie usiądę już przed sezonem, gdzie na przedzimiu, będę miał co robić w zimne, listopadowo-grudniowe wieczory.


Serdeczności
B.

sobota, 3 marca 2018

Podlodowy doliczony czas gry.

Zima w tym roku była łaskawa dla podlodowych łowców, a ja, powoli aspirując do tego zacnego grona, również nie miałem nic przeciwko temu.




Ostatnio włączył mi się tryb wędkarskiego majsterkowicza. Myślę, że większość wędkarzy, którzy przerzucą już troszkę ryb, szuka w naszej pasji nowych bodźców, aby zaspokoić swoje ego. Zatem tuningujemy fabryczne przynęty, a z czasem tworzymy swoje własne, czy nawet konstruujemy własne wędki.

Na warsztat ostatnio wziąłem swoje balansówki, zwane też poziomkami (swoją drogą ciekawe czemu się tak nazywają). Na moim łowisku, większość osób ich używa i to z lepszym skutkiem, niż popularniejszych chyba w obiegu blaszek. Ja jakoś nie mam do nich szczęścia.. Jakieś efekty miałem, ale były to ryby +/- 25cm, a wszystkie 30+, złowiłem właśnie na błystkę albo keitecha. Nie wiem, może dlatego, że bardziej wyobrażam sobie pod lodem ich prace i dlatego lepiej je prowadzę ? Dodatkowo zauważyłem, że  mam przy ich udziale dużo mniejszy procent udanych holi. Jakoś do końca nie ufam chwytności wlutowanych haków, więc postanowiłem udekorować kotwice cyrkoniami, aby okonie w nie celowały. Sprawa jest prosta, bierzemy trochę poxipolu, nakładamy na dół kotwicy wykałaczką, zakładamy na to cyrkonie. Gdy klej wyschnie, możemy sobie dodatkowo pomalować wyschnięty klej i zabezpieczyć to lakierem do parkietów np. Domalux i mamy zestaw praktycznie niezniszczalny. Możemy też użyć np poxiliny, i zrobić dłuższy "lejek" nad podstawie kotwicy, który możemy pomalować. Jednak nie lubię z tym przesadzać, bo jak widziałem kotwice z wielką masą kleju, to trudniej będzie nam rybę zaciąć. Zastanawiam się też nad tym, żeby wlutowane w poziomce haki trochę odgiąć, aby poprawić chwytność, czy też z nich całkowicie zrezygnować, odcinając je, co też tak uczyniłem w jednej z przynęt. Jakoś za dużo tam tego wszystkiego.. Lubię rzeczy minimalistyczne. 




Próbowałem też lutować mormyszki i kilka mi nieźle wyszło, ale muszę się jeszcze sporo nauczyć technicznie, jak i podobierać odpowiednie materiały.




Poniedziałek.

Wypad na początku tygodnia był od początku bardzo pechowy. Po wykonaniu chyba trzech dziur, mój świder trapera rozpadł się, a dokładniej śruby mocujące ostrze odpadły i utonęły pod przeręblem. Tragedia, ale na szczęście spotkałem osobę mieszkającą w gospodarstwie nad jeziorem i naprawiliśmy świder na tyle, że dało się nim wiercić. W domu już znalazłem pasujące gwintem śruby w garażu i jest dalej użyteczny.



Co do ryb, to nie ma co dużo pisać. Kilka okonków, z czego może ze dwa 25cm i jeden szczupak. Niestety dość ładna ryba spadła mi (oczywiście z balansówki), ale raczej z mojej winy, bo nie wciąłem jej odpowiednio. Jednak jestem typowym spinningowym wzrokowcem, dlatego uwielbiam patrzeć na kiwok, czy też łowiąc na klasyczny spinning, najlepsze efekty osiągam używając wklejanek. Mój kiwok od St. Croix ML, kompletnie się nie nadaję do taki przynęt i przy ich prowadzeniu jest cały wygięty - jest po prostu do dużo lżejszych przynęt. Poza tym, brania na poziomkę wyglądają dziwnie. Nie ma często jakiegoś puknięcia, stuknięcia, tylko tak jakby o coś się zaczepiło, podrywając przynętę z powrotem do góry. Szczególnie jak łowimy, jak w moim przypadku w okolicach jakiś zielsk, może to być bardzo złudne. 

Piątek

Wczoraj miałem okazję być na lodzie, już niedługo po świcie. Warunki były ciężkie, 16 stopni po niżej zera. Temperatura wzrastała, ale odczuwalna mogła być jeszcze mniejsza bo zaczął wiać wiatr. Poszedłem od razu w miejsca, które dawały ryby przy ostatnich wypadach. Coś się działo i na poziomki padały ryby raczej małe 20-25cm. Po godzinie mojego łowienia, pojawił się znajomy i inni wędkarze, gdzie w pewnej strefie jeziora było nas aż sześciu. Praktycznie nic nikt nie łapał, tylko jeden z wędkujących złapał na balansówkę płotkę. Trzeba było spróbować czymś mniejszym, ale z samego rana popełniłem kardynalny błąd. Położyłem wędkę do mormyszki na lodzie obmarzniętym śniegiem i cały kołowrotek mi zamarł. Nie szło tym łowić! Zdesperowany, wylałem na kołowrotek cały kubek gorącej herbaty z termosu i trochę pomogło. Potem znalazłem najbardziej nasłonecznione miejsce i na siedzisku położyłem kij gdzieś na godzinkę. Dało już się nim posługiwać, ale praca hamulca pozostawiała jeszcze sporo do życzenia, jednak z biegiem czasu było coraz lepiej. Przed spadkiem, na zarośniętym blacie wywierciłem trzy dziury i zacząłem grać kiwokiem złotą mormyszką. Trafiłem dwa okonki ze 25cm, a inni wędkarze widząc to, wywiercili sporo dziur w bliskiej mi odległości. Sporo hałasu, dlatego poszedłem w okolice trzcin, gdzie znajomy złapał płotkę, ale nic się nie zadziało. Wcześniej, po wyjętych okoniach zauważyłem supełek przed mormyszką, dlatego szybko ją przewiązałem (z dużą niechęcią, bo miałem ręce zgrabiałe jak rzadko kiedy), co mogło mieć potem kluczowe znaczenie! Gdy towarzystwo rozeszło się, nie mając nic w tym samych okolicach na klasyczne przynęty do podlodowego spinningu, wróciłem na swoje miejsce i usadowiłem się na środkowej z trzech dziur wywierconych w poziomej linii. Siedząc wygodnie na siedzisku skorzystałem z drugiej paczki ochotek (pierwsze zamarzły trzymane w kieszeni) i zacząłem spokojnie grać kiwokiem mocno już zniechęcony i zmarznięty. Była godzina jedenasta i nagle zauważyłem na kiwoku delikatne branie, jakby podskubującej płotki. Nieśmiało zaciąłem i hamulec zagrał miłą melodie, sugerując że ryba nie jest najmniejsza. Chwila spokojnego holu i wyjechał już przyzwoity okoń. Zmierzyłem go niechlujnie, żeby zobaczyć z ciekawości czy miał 30+ i okazało się, że miał jakieś 32/33. Czyli coś się udało tego słabego dnia.




Od razu założyłem nową porcję ochotek i zacząłem łowić. Nie miałem już weny, coś tam złapałem, myślałem o obiedzie, na który miałem jechać z dziewczyną i znowu jakaś namiastka brania miała miejsce na moim sygnalizatorze. Nawet wtedy nie działałem z premedytacją i raczej mój instynkt, który zauważył to kątem oka zadziałał, a ręka instynktownie zacięła. Tu już widziałem, że mam coś dużego. Pierwsze co pomyślałem, nie wiem czemu, że to jakaś wielka płoć. Hamulec ustawiony miałem bardzo luźno, bo bałem się, że przez problemy techniczne tego dnia coś pęknie, poza tym ten hamulec tak jakby wcześniej sam się przestawiał, ale teraz, jak za namową bardzo dzielnie sobie radził. O byś tylko nie spadł. Ryba była naprawdę silna, chyba najsilniejsza z tych jakie do tej pory ciągnąłem z przerębla. Może to było złudzenie, bo hamulec miałem ustawiony tak, a nie inaczej, ale w początkowej fazie holu, praktycznie kręciłem w miejscu, bo co kołowrotek oddał, to zwinąłem. Pamiętam jeszcze, że w czasie holu, dziewczyna do mnie napisała na meesengerze, o której będę wracał. W końcu zacząłem pompowanie i gdy ryby już była przy dziurze, poczułem tępy opór. Zachowałem spokój, otworzyłem kabłąk i nie robiłem nic na siłę. Lód był dość gruby, ale zobaczyłem w wodzie, okoniową płetwę grzbietową. Stanął po prostu w poprzek dziury cwaniak! Panowałem jednak jakoś nad emocjami, będąc dziwnie spokojny mimo przypływu adrenaliny i spokojnie ściągnąłem rękawiczkę, podciągnąłem rękaw i puknąłem okonia ręką. Plan się udał i okoń z powrotem zanurkował w dół i za drugim podejściem elegancko wyjechał z dziury, a ja pochwyciłem pewnym chwytem to piękne stworzenie. Naprawdę ładny, nie za gruby, nie za chudy, bardzo proporcjonalny. Miał ponadto bardzo charakterystyczny, biały brzuszek. Miarka pokazała 38 centymetrów. Nie zahaczył wprawdzie o czterdzieści, jak ten z poprzedniego sezonu podlodowego, ale moim zdaniem był silniejszy i dał więcej emocji z holu. Dwie ryby w odstępie pięciu minut. Tutaj podziękowania dla Maćka z podlodowo.blogspot.com za porady i bardzo łowne przynęty.




Po tej akcji, gdy pokazałem, że mam większego okonia, znowu zrobiło się zbiorowisko. Znajomy nawet wziął moją wędkę z mormyszką i popróbował w szczęśliwej dziurce, ale nic się już nie wydarzyło. Nie miałem wyjścia i dałem ze 3 nieużywane mormyszki ze starszych zapasów, pokazałem jak to prowadzić i poczęstowałem ochotką niedostępną w tych stronach. Byłem już spełniony tym bardziej, że chociaż raz byłem lepszy od lokalsów, zresztą starych wyjadaczy. Szczęśliwy udałem się do domu.

Przed nami jeszcze trochę łapania, a tak mało wolnego czasu. Zobaczymy co z tego jeszcze będzie.


Serdeczności.
B.