Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

sobota, 18 lutego 2017

Internetowi fanatycy - rak dzisiejszego wędkarstwa.

Sezon podlodowy się dla mnie niestety skończył. Od kilku dni panuje na pomorzu spora odwilż, a ja nie posiadając zbytnio sprzętu asekuracyjnego, postanowiłem pomyśleć o swoim zdrowiu i dać sobie spokój (szczególnie, że w weekend nie udało mi się już wyrwać). Po jakimś etapie w naszych wędkarskich przygodach, następuję często okres zadumy, podsumowań, ale mnie dopadły przemyślenia ściśle niezwiązane z wędkarstwem podlodowym, a z etyką. Dzisiaj prawdopodobnie przerzedzę trochę grono moich czytelników, bo chcę napisać o moim podejściu do wypuszczania ryb.





Od kilku lat, jak zacząłem więcej czasu poświęcać wędkarstwu, a co za tym idzie zaglądać do internetu, zderzyłem się z rzeczywistością, która była mi obca. W momencie gdy ktoś wstawiał na fora zdjęcia ryb, które mogły sugerować, że rybom nie została zwrócona wolność, nazywany był z automatu mięsiarzem etc. Wędkarstwa, jak już wcześniej wspominałem, uczyłem się na Pojezierzu Brodnickim, gdzie mój wujek mieszkający na wsi, na rybach był po prostu codziennie. Chyba największy autorytet w łowieniu linów jakiego miałem okazję w życiu spotkać - niestety już teraz świętej pamięci. Na takiej przeciętnej polskiej wsi, wędkarze nie uprawiali wędkarstwa sportowego, a łowili ryby po prostu jako sposób pozyskiwania mięsa, używając taniego asortymentu. Nie wklejali do internetu zdjęć (bo go wgl nie używali), czasami w ręce wpadła im jakaś gazeta. Wręcz kryli przed innymi swoje łowiska, wyniki, dzieląc się wiedzą tylko z nielicznymi. Krótko można to skwitować słowami, że prawdziwy facet - wędkarz, powinien wiedzieć co zachować dla siebie, a czym się pochwalić.

Oczywiście tych ludzi otaczała aura wielkiej pasji, ale ryby się tam po prostu jadło. Chodziło się na nie jak na grzyby czy jagody do lasu, z wklejoną w to miłością do tego wspaniałego hobby i do przyrody. Ludzie tam mieszkający nie byli ludźmi, którzy mogli sobie pozwolić, żeby iść w niedziele do restauracji i mówiąc krótko byli po prostu biedni. Świeży ryby, ze zdrowych wód były czymś wspaniałym, pewnymi skarbami, które natura daje w prezencie. Dla mnie też było czymś ekstra, spróbowanie lina w śmietanie jako mieszczuch, który przyjeżdżał tam za dzieciaka na wakacje. Każdy może mi mówić co uważa, ale dla mnie to o czym teraz piszę jest prawdziwym wędkarstwem. Od takich ludzi się wywodzi. Nie od testerów na super łódkach w Skandynawii, nie wędkarzy uprawiających teraz modny street fishing w "teamowych" koszulkach.

Być może wędkarstwo, te prawdziwe w moim mniemaniu, jest mocno zakorzenione z czasami Polski Ludowej, a wchodząca gospodarka wolno rynkowa wiele rzeczy pozmieniała. Przede wszystkich gdy na rynku pojawiło się sporo wędkarskiego asortymentu, trzeba było zrobić do tego odpowiednie akcje marketingowe. Jak myślicie, kto będzie lepszym lepszym targetem dla producentów sprzętu ? Janusz z polskiej wsi na mazurach jedzący ryby, czy człowiek internetu żyjący zasadą złów i wypuść ? Oczywiście ten drugi. Warto pomyśleć o tym, że ta druga grupa wędkarzy może sobie pozwolić na to, aby ryby wypuszczać, pomijając nie tyle względy samej filozofii w wędkarstwie, a czyste względy ekonomiczne rodziny. Stąd dużo lepiej na sponsorowanych okładkach w gazetach i reklamach w internecie pokazywać fotografie ładnie ubranych wędkarzy z rybami przeznaczonymi do wypuszczenia. Drugą ważną kwestią, dla której wypuszczanie ryb będzie na rękę dla wędkarskich koncernów jest to, że ryby będą po prostu pokłute, a co za tym idzie bardziej chimeryczne i ostrożne, co napędza coraz to nowsze zaplecze sprzętowe. Zaryzykuję stwierdzenie, że chyba nawet bardziej niż zwiększenie ogólnej populacji ryb. Najbardziej śmieszą mnie znane persony z naszego światka wędkarskiego. Jakiś czas temu, w mediach widok dużej, uśmierconej ryby przeznaczonej do konsumpcji był czymś normalnym. Nawet najbardziej znani wędkarze, po prostu ryby zabierali do domu - nawet największe okazy. Włączcie sobie jakiś starszy program wędkarski, albo książkę z tych czasów. Nawet kiedyś zawody wędkarskie nie były organizowane na żywej rybie! Potem trzeba było zmienić całkowicie front i pokazywać jakim to się nie jest miłośnikiem przyrody. Śmieszy mnie to, że kiedyś postępowali tak, a nie inaczej, a potem zwracają uwagę i edukują innych. I nawet gdyby było to spowodowane nagłym olśnieniem, że sami przyczyniają się do wzrostu wędkarskich pustyń w Polsce, to niesmacznym jest ocenianie innych w ten sposób, gdy wczoraj robiło się co innego. Gdyby taki szanowny Pan redaktor przyznał się do błędu publicznie i powiedział, że sam robił tak, a nie inaczej, ale że obecny rybostan jest tragiczny i wskazanym jest to zmienić.. Ale nie, trzeba wytykać innych palcami, bo czasy się zmieniły i trzeba być dalej na topie.

Dlaczego o tym teraz piszę ? Może dlatego, że jak wstawiłem zdjęcie dwóch okoni leżących koło siebie na lodzie, spadła na mnie fala krytyki ? Trudno powiedzieć, chociaż o tym co teraz pisze długo już myślałem i może podświadomie sprowokowałem takową sytuację. Wstawiłem zdjęcie i poszło. "Dobrze, że inne Ci spadły, bo będą dalej żyły", "cztery lata na forum nic Ciebie nie nauczyły ?". Zdałem sobie sprawę, że po prostu nie pasuję do takiego środowiska. Dla mnie tacy ludzie są skrajnie fanatyczni, a mówiąc po mojemu są chorzy. Jest to dla mnie patologia - co w języku naukowym oznacza jakieś zaburzenie od normalnego stanu rzeczy. Fanatyzm, ten skrajny, w którąkolwiek ze stron będzie dla mnie niedobry. Ale chyba większą odrazę wzbudza u mnie fanatyzm c&r, niż zabieranie wszystkich złowionych ryb - bardziej rozumiem po prostu człowieka, który potrzebuję białka, niż tego, który chcę przynależeć do elitarnej społeczności. Żeby uprecyzować, najbardziej irytują mnie internetowi modnisie, którzy szpanują przynależnością do internetowej, jakże czystej ideologii c&r. Atakują ludzi zabierających ryby, będąc ofiarami internetowego trendu, chcąc przy tym jak najbardziej zaznaczyć przynależność do elitarnej społeczności. Bardzo rozśmieszył mnie argument, że nie tyle chodzi im o to, że zabrałem dwa okonie, a to, że złamałem regulamin forum na, którym jestem od czterech lat i nic się od tego czasu nie nauczyłem! Właśnie najbardziej nie lubię takich jednostek działających w sposób charakterystyczny dla jakiejś społeczności, która jest dla nich niemal święta, a nie sugerujących się własnym sumieniem. Nie wiem tylko na ile Ci ludzie weryfikują co robią, a na ile są bezmyślnymi jednostkami. Jest to dla mnie na tyle abstrakcyjne, w negatywnym słowa znaczeniu, że trudno mi to już dogłębniej analizować. Warto wspomnieć jeszcze o ich podpisach pod zdjęciami, dodawanieu super filtrów przy obróbce i pokazywaniu, że łowiło się shimano stellą i wędką z pracowni, tym bardziej pokazując z jakim czystym szpanerstwem mamy do czynienia. Oczywiście nie chcę teraz wrzucać wszystkich do jednego wora, ponieważ w Polsce są też wędkarze posługującym się sprzętem z górnej półki i mających swój własny kodeks, ale często idzie to w parze z tym o czym wspomniałem.

Oprócz grupy osób, o której pisałem przed chwilą warto opowiedzieć trochę o innych wariacjach. Myślicie, że ludzie, którzy zwracają komuś uwagę, że się nie wypuściło ryby, robią to dla ogólnego dbania o ekosystem i przyrodę? Gówno prawda. W większości przejawia przez nich egocentryzm, że nie będą mieli okazji złowić już tej ryby, którą ktoś zabrał. Nie piszę już o ludziach, którzy robią to dlatego, żeby po prostu hejtować, z zazdrości, bo im samym nie idzie. Tak czy inaczej jest to dla mnie dużo bardziej zrozumiałe, bo Ci ludzie pokazują cechy społeczeństwa w dzisiejszych czasach (oczywiście te negatywne, ale przy tym jakby nie patrzeć naturalne). I właśnie ten cały internetowy trent, lansowany przez środki masowego przekazu, a do tego internet, który zapewnia w jakimś stopniu anonimowość, daje im dobre pole do popisu. Ale w odróżnieniu od modnisiów, takich ludzi rozumiem, bo każdy czasami potrzebuje jakiegoś ulotnienia problemów dnia codziennego.
Oczywiście, oprócz grup, które opisywałem, są prawdziwi wędkarze, którzy po prostu robią swoje, nie krytykując przy tym innych i tyle. Takich ludzi cenie najbardziej, tych którzy maja swój prywatny kodeks i nim się kierują w życiu. A jeżeli komuś naprawdę zależy na dobru ryb i podwodnego świata, cóż... jednostki, które w mądry sposób będą się tym zajmować na pewno się przydadzą.

Podsumowując mój tekst, uważam, że nigdy nie będziemy przyjaciółmi ryb, bo całe wędkarstwo samo w sobie nie jest etyczne. Jesteśmy tylko inteligentniejszymi ssakami, które sprawiają ból zwierzakom, wyciągając je z ich naturalnego środowiska, po to żeby zrobić im zdjęcie i pochwalić się kolegom jakimi to nie jesteśmy specjalistami w fachu. Mało wędkarzy potrafi na to spojrzeć z boku, ale dla człowieka niezwiązanego z nasza pasją, sprawianie bólu zwierzakom, nie po to aby pozyskać mięso jest czymś mocno niemoralnym. Nikt w takiej Afryce nie łowi ryb dla sportu. Ludzie biedniejsi, po prostu robią to żeby mieli co jeść.

Żeby nie było, sam nie jestem święty. Większość ryb wypuszczam, czasami zabieram. Jestem za tym, żeby wypuszczać ryby małe i okazy, a zabierać te średnie. Pisałem ten tekst, żeby po prostu pokazać ludziom, żeby nie dali się zwariować, a przy tym pokazać część siebie.

Serdeczności
B.

środa, 15 lutego 2017

Marne pocieszenie.. w magiczne pół godziny.. - podlodowe okonie.

W wędkarstwie raz rozpamiętujemy piękne chwile, a raz podłe. Najgorzej bolą chyba te, kiedy naprawdę się staramy, a dostajemy po czterech literach. Czuję się trochę jak Krychowiak, który niby wygrał mecz 4-0 z wielką Barceloną, a obejrzał go z trybun, bo nie łapie się nawet na ławkę rezerwowych.

Marne pocieszenie.. myślę, że to trafny tytuł. Miałem ostatnio problem z mormyszkami; były łowne, fajnie zrobione, ale miały bardzo słabe haki.. po prostu się rozginały. Dlatego, zamówiłem mormyszki u pewnego jegomościa, na mocniejszych hakach. No i dostałem, coś o bardzo dziwnym kącie lutu.. "zawodowe" usłyszałem.. "tak ma być" rękodzielnik zapewniał. Zanim pojechałem, już domniemywałem, że coś jest nie tak. W między czasie, miałem otrzymać przesyłkę, od bardzo miłego kolegi po bloggerskim fachu, ale niestety nie doszły. Okazało się, ze listonosz nie donosił tego dnia przesyłek na moją ulice.. "redukcje etatów" znowu policzek, tym razem na poczcie. A w środę czyli dzisiaj, wiedziałem, że będą gryzły. Potrzebowałem tych cudeniek. Doszły dopiero teraz, jak wróciłem z ryb. Zajebiście.. Dzięki wielki poczta oddział niedźwiednik.





Rano zaspałem, wpadłem na pomysł żeby jeszcze podjechać na pocztę, żeby odebrać list przed listonoszem, ale byłem nieogarnięty. Tak bardzo, że zapomniałem wędek i w połowie drogi o tym sobie przypomniałem (musiałem wracać dobre 20 kilometrów). Miałem tego dnia trzy papierosy - jeden już poszedł.



Dojeżdżając na miejsce około dwunastej wiedziałem, że będą gryzły. Na spadku, o tej godzinie zawsze tam są. Trafiłem w magiczne pół godziny. Pierwszy strzał okoń 32cm. (tym razem je mierzyłem. Napiszę potem dlaczego). Potem drugi strzał, 40stak spada przy przeręblu. Odpalam drugiego papierosa. Potem znowu strzał, drugi byk mi spada - pale trzeciego, ostatniego papierosa. Łowię dalej, marne pocieszenie - oks 33cm. Marne pocieszenie. Potem ciach prask, koniec zabawy. Znajomy wędkarz, który właśnie przyszedł do końca dnia nie złowił nic.



Wrzuciłem kulkę zanęty, zmieniłem mormyszkę na płotki i kilka dołowiłem. Nie miałem papierosów, więc pojechałem do domu.

Mormyszki zawodnicze.. świetna sprawa. Wkurzony piszę na fb, że to lipa. Każda mormyszka zlutowana pod innym kątem. "Na zawodach takie leszcze po 1,8 kilo nawet wyciągałem". Doszedłem do wniosku, że jakbym jutro kupił sobie lutownice, to bym samemu to lepiej zlutował. No na pewno nie gorzej.. Jeszcze kupę kasy na to wydałem..Może też otworzę sprzedaż ? ; )

Dzisiaj rybki okazjonalnie zabrałem dla teściowej na spóźnione walentynki (dlatego miałem okazję je zmierzyć). Normalnie nie zabieram ze sobą na ryby miarki. Po prostu tak mam, nie należę do wędkarzy, którzy lubią się chwalić cyframi. Wolę wspomnieniami..



Szkoda, że taka duża odwilż przyszła. Nie wiem czy jeszcze wyruszę. Lód tak średnio mi się tam podoba. Chociaż jak się wkurzę to wlezę tam ze styropianem na tyłku i w nartach.

Serdeczności
B.

sobota, 4 lutego 2017

Troszkę o podlodowym sprzęcie dla amatora.

Przechodząc do części technicznej, chciałbym zaznaczyć, że mój warsztat podlodowy jest jeszcze bardzo ubogi, zatem to co piszę skierowane jest dla naprawdę początkujących moczykijów. Sam na początku chcąc spróbować, nie wiedziałem za co się zabrać, co kupić, a mnogość artykułów w internecie mnie przerażała. Miałem trochę przeczucie, że treści dla bardzo początkujących, są trochę odrealnione od łowienia większych ryb, a idea złożenia byle jakiego zestawu, byle by łowić mocno koliduję z moim charakterem "perfekcjonisty". Jak w każdej dziedzinie wędkarstwa, trzeba się przyłożyć i najważniejsze są tak zwane.. sam nie wiem jak to nazwać.. może tak; domowy szamanizm. Nazwa dziwna, ale chodzi mi o takie niuanse, które każdy z doświadczonych łowców ulepsza w domowym zaciszu, jak i szczegóły, których nie wyczytamy nigdzie, a możemy nauczyć się ich tylko i wyłącznie nad wodą.




Wędki

Tutaj na samym początku popełniłem duży błąd kupując sobie drogą wędkę St. Croix (cena ok. 200zł). Nie chodzi o to, że jest zła, ale po prostu jak chcemy łowić duże, chimeryczne ryby nawet metodą spinningową to bez kiwoka się nie obejdzie. A wędka, która zakupiłem - Mojo Ice, nie ma przedłużenia za ostatnią przelotką, które umożliwi nam założenie optymalnego mocowania na kiwok. Oczywiście, można to przerobić, zdejmując przelotkę szczytową i mocując kiwok np. na tulejce termokurczliwej bądź montując kostkę elektryczną, w której potem zamocujemy kiwok. Tylko problem w tym, że przelotka szczytowa tutaj była lakierowana, co skutkuje po prostu zniszczeniem fajnego kija (nie zrobimy jak w tańszych produktach, po prostu podgrzewając i wyjmując przelotkę). Przymocowałem zatem kiwok z blaszki, za pomoca nici, tworząc prowizoryczną omotkę i zabezpieczyłem to taśmą izolacyjną. Trzymać, trzymało, ale uniemożliwia nam to, jakiekolwiek manewrowanie długością kiwoka.



Dlatego najrozsądniejszym wyjściem dla początkującego jest kupno wędki za 15-20zł z kawałkiem blanku na przelotką, które umożliwi nam eleganckie zamontowanie kiwoków jakie byśmy tylko chcieli. Za bodajże sześć złotych kupiłem sobie taki fajny zestaw tulejek, gdzie możemy dopasować praktycznie każde mocowanie do kiwoka. Wybrałem wędeczkę Cupido Ice Sabre Pro i jest elegancko. Tani kijek, ryby z niego nie spadają i możemy nim łowić na początku na blaszkę, jak i mormyszkę. I tutaj paradoks, że na tanią wędkę złowiłem taką piękną rybę, a niedopasowane drogie St.Croix nie było takim skutecznym narzędziem. Dlatego możemy fajnie połowić i nie musimy szaleć z cenami.

Kołowrotki

Tutaj po prostu musimy dobrać sobie coś małego z precyzyjnym hamulcem. Ja łowiłem na Abu Cardinal 50, hamulec mimo że działa, mógłby być precyzyjniejszy w samym ustawieniu. Nie jest źle, ale na przyszły sezon zapewne kupię coś lepszego. Zatem z moich doświadczeń empirycznych, wychodzi na to, że lepiej zainwestować w kręcioł niż kupować drogie kije.



Przynęty i szamanizm

O gumach już wspominałem wcześniej. Najlepiej sprawdziły mi się Keitechy Custom Leech. Dawałem do nich główki bez kołnierza o gramaturach do półtora gram. Gdy uznamy, że przynęta jest za duża, możemy ją skrócić trochę od przodu, ale moim zdaniem to zbędny zabieg. Tak czy siak polecam zbrojenie, w krótkie haki, maksymalnie #2. Prowadzę przynętę raczej delikatnymi podciągnięciami, bardziej finezyjnie niż typowego "szarpaka" blaszką. Co ciekawe złowiłem na tą gumę okonia, gdy guma nieruchomo leżała na dnie, a ja w tym czasie wierciłem dziurę obok.



Drugą z przynęt, którą skutecznie stosowałem, a podpatrzyłem u osób wędkujących na wodzie są balnsówki/poziomki. Muszą koniecznie posiadać ster, aby poprawnie pracowały. Najlepsze efekty miałem na Rapale Jigging Rap o najmniejszych rozmiarach. Lubiłem sobie trochę je uatrakcyjnić, domalowując jakieś czarne paski czy dodając brokat. W przypadku tego drugiego mieszałem po prostu odlany wcześniej Domalux do jakiegoś niepotrzebnych pudełeczka z brokatem i nakładając na rybkę pędzlem w interesujących mnie fragmentach. Warto także przywiązać jakiś czerwony z celownik na samej kotwiczce z piór. Tą przynętą lubię ze dwa razy lekko bujnąć, zanim wykonam wyższy skok.







Na koniec opiszę mormyszki. Wchodzę dopiero w ten świat, dlatego nie będę się wymądrzał, ale polecam te wolframowe. Chodzi o to, że są po prostu cięższe, zachowując małe rozmiary, co umożliwia nam lepszą kontrolę przynęty przy małych rozmiarach. Warto zaopatrzyć się w klasyczne kolory, czyli srebro, miedź. Interesujące wydają się być także dyskoteki, jak i fluo. Łowiłem na nie żyłką 0,12. Zapewne grubo, ale jakoś polując na duże ryby, nie chciałbym zrywać ryb, kosztem nawet mniej licznych brań drobnicy. Do ochotek warto zakupić sobie pudełko ze styropianu, żeby robactwo nam nie marzło.



Piszcie śmiało, co mogę jeszcze poprawić w swoim warsztacie. Każda cenna uwaga się przyda.

Serdeczności.
B.

piątek, 3 lutego 2017

Piękne chwile na lodzie - duży okoń na mormyszkę.

Piszę ten post troszkę w euforii.. Mimo, że jestem zmęczony, naskrobię coś gdy moje emocję jeszcze nie opadły. Wędkarstwo jest piękne. Z jednej strony, radość, śmiech, a z drugiej frustracja i zazdrość. Tak mało często nas dzieli od sukcesu, jak i porażki. Wszystko przebiegło w moim bieżącym podlodowym sezonie podręcznikowo; jako nowicjusz, małymi kroczkami, szlifując swój na razie mało obfity warsztat, starałem się złowić okonia przez duże O. Łowiłem coraz to większe okonki, ale to nie było to. Dzisiaj jednak moje starania zostały nagrodzone, przez amatora srebrnej wolframowej mormyszki, z dyndającymi ochotkami na haku. O ten rozmiar mi chodziło.




 Jako, że byłem samemu na lodzie jakoś tak od niechcenia zatrzymałem się w miejscu, na którym przez ostatnie wypady mało się działo. Jest to dość stromy spadek, a ryby ostatnio bardziej były skore do współpracy na płytszych blatach. Zacząłem od skutecznej na tej wodzie balansówki, zwanej inaczej poziomką, a przez mojego znajomego nad wody po prostu rybką. Efekty zerowe. Coś mnie tknęło i powiedziałem do siebie, że tak nie może być, biorąc zestaw ze srebrną mormyszką, który spuściłem na dno. Dwa razy drgnąłem i kiwoczek pięknie pokazał mi branie. Dobrze wyregulowany hamulec zagrał i wiedziałem, że mam doczynienia z fajniejszą rybką. W przypływie adrenaliny do końca nie pamiętam jak go wyciągnąłem, ale byłem bardzo szczęśliwy, z poczuciem dobrze wykonanego zadania na mój można powiedzieć debiutancki sezon z prawdziwego zdarzenia. Piękny silny, gruby, dziki zwierz w paski z pomarańczowymi płetewkami. Coś pięknego. A zestaw z mormyszką? Drugi raz na to łowiłem i zawsze wybierając się na lód będę ze sobą go miał. Jednak bardziej doświadczeni wędkarze mają rację, że ryby na spinning biorą lepiej na pierwszym lodzie i z czasem coraz bardziej efektywniejsza będzie poczciwa mormysz. Trochę to upierdliwe, ciągłe zakładanie świeżych, cienkich ochotek, gdy zimno nam w palce, jednak często mało skore do współpracy ryby potrzebują przysłowiowej wisienki na torcie, a nie dużego krwistego steka. I tutaj przychodzi siła, tej małej, dyndającej, smakowitej przynęty, nad toporniejszymi blachami czy balansówkami podlodowymi. Zresztą tych wrednych, ale pięknych  stworzeń nie zrozumiem chyba do końca nigdy.


W następnym poście jakoś na dniach opiszę, swój jeszcze mało zaawansowany podlodowy warsztat, czyli jak moje zaplecze sprzętowe ewoluowało, na przestrzeni tego sezonu.

Ale to łowienie podlodowe jest piękne !

Serdeczności
B.