Ostatnio na tapecie był street fishing. Efekty raczej średnie, nie czarujmy się. Chociaż z drugiej strony jak na pierwsze debiutanckie niespełna dwa miesiące, jest jakiś powód do uśmiechu. Na pewno rewolucją był drop shot. Postanowiłem swój czwarty "drop shot'owy" wypad wykorzystać na zaniedbane przeze mnie i długo nieodwiedzane okoniowe łowisko.
Powinienem sam dać sobie po łapach, że wcześniej nie kombinowałem tam z tą metodą. To raz.
Że nie jeździłem tam w ogóle jesienią, w czasie największej wyżerki. To dwa.
Dzisiaj moim łupem padło 7 okoni +30cm. I jakoś lżej człowiekowi na duszy, że spędził czas w samotności nad jeziorem. Mógł na spokojnie doskonalić technikę. Cieszyć się jesienną wilgotną mgłą wkładająca palce gdzie tylko zdołały się wślizgnąć.
Mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie zawitam tam, a dyndająca szczytówka wskaże, że moją przynętę zassał piękny, gruby jesienny okoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz