`Zaczęło się od tego, że z tydzień temu wybrałem się na Motławę trochę przed świtem zobaczyć, czy uda mi się w środku wakacji złapać jakiegoś sandaczyka. Ogólnie jakiś tam wpadł, a potem miałem jeszcze jedno branie.
Na koniec, jak zrobiło się widno, założyłem sobie mniejszą gumkę i chciałem sprawdzić jak sprawa na Motławie ma się z okoniami w środku wakacji. Po jednym z rzutów, nagle pod samymi nogami zobaczyłem jak jakiś spory okoń gania ukleję. Szybko zwinąłem zestaw i i bawiłem się drop shotem na płytkiej wodzie. Nagle chyba największy okoń jakiego widziałem na żywo w życiu, zatrzymał się na długość paznokcia przed gumą i ją obserwował. Nagle guma znikła, tak jakby motławski okoń zassał przed sobą wodę, a ja pod uginającymi nogami nieśmiało zaciąłem. Niestety za słabo.. Gdy okoń zorientował się, że coś jest nie tak, dał nura na dół ,raz bujnął kijem i spadł. Biorąc pod uwagę, że jeszcze miałem mocno dokręcony hamulec (bo łowiłem przed chwilą sandacze), nie miałem szans.
Byłem strasznie podłamany, a w dodatku problemy osobiste mi nie pomogły w odzyskaniu dobrego humoru. Wkurzony usunąłem swoje blogowe konta na facebooku, gdzie przez kilka sezonów nazbierałem prawie 900set osób śledzących. Miałem wszystkiego dosyć, szczególnie tego, że naprawdę się starałem, pisałem poradniki, dzieliłem się wiedzą. I najsmutniejsze było to, że ludzie korzystali z tego, a ja nie dość, że sam z tego nic nie miałem to jeszcze miejscowe towarzystwo obrabiało mi strasznie tyłek. I nasunęła mi się refleksja, po co to robię? Strzelam sobie w kolano, niepotrzebnie dzieląc się ze wszystkimi wiedzą, którą praktycznie zdobywałem jako wędkarski introwertyk od zera samemu. Nie mówiąc jeszcze o osobach, które chwalą się w internecie odkryciem mega skutecznych przynęt (ciekawe skąd to wiedzieli nagle ; ) ). Tak ostatnio analizowałem wszystkich wędkarzy, którzy są lepsi ode mnie i są swego rodzaju wzorcem. I wiecie co? Nikt z nich nie chwali się swoim warsztatem w jakiś internetach. Po co mają coś komuś udowadniać ? Chwalić się za garść lajków skuteczną przynętą? Wiecie jaka jest odpowiedź ? Parcie na szkło. Większość osób wstawia fotki dla kciuków w górę, chcąc jeszcze zwrócić na siebie uwagę firm wędkarskich. Znam odstępstwa od tej reguły, ludzi piszących z pasją; jak Maciek z bloga o łowieniu podlodowym (super człowiek, miło było z nim pogadać), wędkarskie wakacje - super wędkarz, chyba najlepszy w Polsce odnośnie łowienia UL, czy Tomek fajnie opisujący swoje pstrągowe przygody.
Od tej chwili przemyślałem sprawę i jak już będę pisał bardziej dla siebie, a nie pod wyszukiwarki i dla lajków. Dla pamiątki i blogowania, które lubię. Nie będę już pokazywał miejscówek, czy jako takich przynęt wybitnie tam skutecznych, a bardziej same emocję wypraw, poradniki ogólne dotyczące jakiegoś zagadnienia, czy testy czegoś co mi się sprawdziło. Po prostu to, na co będę mieć ochotę.
Wracając do samego łowienia, zwizualizowałem w głowie temat i wiedziałem już co zrobić, żeby skusić do brania ryby, które są agresywniejsze, a nie przymulone nad dnem. Na efekty nie musiałem długo czekać i już następnym wypadem niestety spiąłem kolejną fajniejszą rybę, ale trzeci przyzwoite okoń 33/34 już dał się podebrać. No i te mniejsze też sympatycznie współpracowały.
Ogólnie większość wędkarzy, których obserwuje popełnia ten błąd, że kurczowo trzymają się schematów z jesieni czy wiosny, a niestety przyroda i zwyczaje ryb się zmieniają. No a Ci, co czytają i podpatrują innych będą stać w miejscu. Teraz nie warto mieć w torbie dwudziestu paczek z keitechami, a mały zbiór różnych okoniowych przynęt, które posłużą do przechytrzenia okoni na Motławie. I to jest właśnie fajne w street fishingu, minimalizm.
I chciałbym bardzo podziękować Wam za wszystkie słowa wsparcia, w komentarzach czy w wiadomościach prywatnych jakie dostałem. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło.
Serdeczności.
B.