Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Okoń po "dziecinnemu".

Ostatnio rozmawiając z moim dobrym kolegą na facebooku weszliśmy na temat łowienia drapieżników metodą którą nazwaliśmy "na pałe". Jest to nic innego jak normalne rzucanie przynętami gumowymi i zwijanie "po dziecinnemu". Bez żadnych opadów, podrygiwań szczytówką. Rzut i zwijanie. Doszliśmy do wniosku, że Tomek złowił w ten sposób sporo fajnych sandaczy, a ja okoni. Nie piszę tego, aby zachęcić wszystkich do takiego łowienia, ale po to żeby wyciągnąć wnioski czemu akurat wtedy ta technika łowienia była taka skuteczna. 

Moja przygoda ze spinningiem zaczęła się od tego, że siedząc i nudząc się z gruntówką, nagle wpadałem na wspaniałomyślny pomysł aby odciąć zestaw z koszykiem zanętowym, a założyć drut na szczupaka (i to ten chamski, zielony, gruby. Pamiętam, że w wędkarskim wisiały takie na kartonikach i były sprzedawane na sztuki) i dużą seledynową gumę bądź też Alge2. I tak sobie chodziłem wzdłuż brzegu i rzucałem pod trzciny, grążele i inne 'zielska" aby sprowokować do brania ukrywającego tam się drapieżnika. Tak to sobie wyobrażałem. Szczupak siedzi sobie w zielsku i czeka na swoją ofiarę żeby uderzyć. Oprócz szczupaków często trafiałem na okonie. I to okonie przez duże "O". Jak jakiś wziął nie była to sztuka mała. Teraz gdy zgłębiłem tajniki łowienia z opadu, jiggowania wszystkimi przynętami po kolei i na końcu Drop Shota patrząc na to z boku chyba znalazłem odpowiedź.



Przede wszystkim duże okonie, gdy są na prawdę aktywne rzadko siedzą na jakiś spadkach, dużych głębokościach. Ogólnie mówię o miejscówkach lansowanych przez autorów czasopism, którzy pływają wypasionymi łodziami, z kilkoma wędziskami i pukają o dno różnymi metoda opadu aby skusić do brania okonia. Oczywiście sam tak robię, ale próbuję złowić wtedy ryby albo o późniejszych porach roku bądź też wczesnowiosennych, bądź ryby ospałe które nie wyruszyły na płytszą wodę na żer. I o to chodzi. Od czerwca, nawet od połowy maja jak większe okonie dojdą do siebie po tarle do znacznego ochłodzenia wody wpadają skoro świt oraz wieczorami na stołówki. Po prostu mają swoje półgodziny-godzinę mocnego żerowania, gdzie przypływają na podwodne łąki aby się najeść i robią niezły kogel mogel ze stad drobnicy. Nie siedzą wtedy przy dnie, tylko pływają w toni, są aktywne, agresywne i wtedy też chcą przynęty, która będzie im uciekać, nie koniecznie udawającą dogorywającą rybkę. I tak po rzucie do wody pod jakąś roślinną przeszkodzę czekałem chwilę aby przynęta była gdzieś w połowie toni, dwa razy podrygiwałem szczytówką żeby od razu w miejscu prowokować i sobie zwijałem średnim tempem. Branie było takie, że nawet nie trzeba było zacinać. Wędką wyginała się w pewnym momencie sama. 




Do takiego łowienia używam sporych przynęt; od gum 10cm wzwyż, obrotówek 2-4 i wahadeł. I oczywiście do tego przypon stalowy na szczupaka, który w ogóle nie przeszkadza mocno żerującym okoniom. Taka taktyka jednak nie sprawdzi się zawsze. Tak jak pisałem, dobre są cieplejsze pory roku kiedy drobnica tam się gromadzi. W maju znajduje się tam sporo narybku, płoci i innego białorybu, który skończył tarło. To też działa to na naszą korzyść. Zdradzę wam, że najfajniejsze efekty miałem łowiąc w ten sposób gdy dzień zapowiadał się na naprawdę ładny. Wtedy warto być na stołówce skoro świt i wykorzystać ten krótki okres, gdzie garbate zbóje przypłyną sobie na wyżerkę. Wieczorami efekty były też, ale to nie to samo co świt.





Zachęcam zatem, aby nie koniecznie zawsze słuchać się nastawionych na marketing i sponsorowanych przez różne firmy wędkarzy, a czasem wrócić do korzeni. Połowić tak, jak zaczynało się kiedyś. Bez tony zbędnego sprzętu, luźno i z uśmiechem na twarzy. Jak za czasów naszych początków z wędką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz