W maju, gdy okoń jeszcze średnio brał mój kolega znad Motławy zaprosił mnie na wspólny wypad. Łowił na bata, a ja wygrzebałem gdzieś z garażu gruntówkę i rzuciłem gdzieś obok na rosówkę. Dał mi chwile na niego połowić i jakoś miłe chwile ze spławikiem w tle powróciły. Małe tego, sama strategia łowienia i kombinatoryka tej metody obudziła u mnie bakcyla. W garażu znalazłem starego, około 10 letniego bata Jaxon Syrius i wybrałem się na Motławę. Wpadły jakieś pierwsze drobne rybki, a ja już wiedziałem co zabiorę ze sobą na długi weekend na pojezierze brodnickie ;)
Pierwszego dnia zacząłem z biegu od płoci na głębokim jezierze. Odkąd pamiętam łowiłem tam naprawdę piękne egzemplarze tego gatunku. O dziwo tylko je. Jakoś leszcze nigdy tam mi nie wchodziły w zanętę. Teraz gdy byłem lepiej przygotowany; pierwszy raz używałem gliny czy sita do przecierania zanęty, a co za tym idzie szybko udało mi się zwabić w łowisko ładne ryby. Złowiłem kilkanaście płoci 25cm+, a w tym trafiały się ryby przynajmniej trzydziestocentymetrowe. Poczułem na delikatnym zestawie zrywy walecznych płoci. Coś pięknego. Zdecydowanie inaczej wygląda walka niż z wędką z kołowrotkiem.
Potem przez trzy poranki odwiedzałem jezioro o charakterze bardziej linowym. Nęciłem tylko kukurydzą i na nią też łowiłem. Już pierwszego dnia złowiłem dwa małe linki, następnego 3 leszcze. Ostatniego dnia tuż przed moim wyjazdem do Gdańska trafiła się sztuka wymiarowa 30cm+. Walka nawet małego lina na bacie przysparza duuużo radochy. A zobaczenia żółtego brzuszka i oliwkowej łuski przywołuje uśmiech na twarzy i miłe wspomnienia z dzieciństwa.
Łowiłem najprościej jak umiałem. Spławiczek dwu gramowy, obciążenie skupione w jednym miejscu, żyłka główna 0,16, długi przypon 0,14, haczyk #10. Gruntowałem tak, aby część przyponu leżała nieruchoma na dnie. Doświadczenie mam żadne, ale za pewne będę się rozwijał w tej metodzie szczególnie latem, gdy nie zawsze chcę się przeczesywać wodę spinningiem.