Planowałem wcale nigdzie nie wychodzić na ryby, bo moja dusza wędkarskiego introwertyka płacze podczas pierwszomajowego najazdu spinningistów. Unikam weekendów, świąt i wybieram czas i miejsca żeby łowić w jak najmniejszym ścisku.
Z letargu wyrwał mnie kolega Paweł, zdając relację (za co serdecznie dziękuję), że ostatnio chłopaki połowili, a nawet trafiały się im dorszyki. Dorsza nigdy nie złapałem, tak więc postanowiłem po wieczorze przy lidze mistrzów, rano wsiąść w tramwaj i trochę pomachać nad Motławą. Spędziłem kilkadziesiąt minut w wytypowanym odcinku kanału i po zmianie przynęty rzuciłem wzdłuż murku tantą od ukraińskiego producenta na półtora-gramowej czeburaszce, po czym nastąpił sandaczowy pstryk i zaciąłem coś chodzącego przy dnie. Dorsz miał około 40cm, ale na moim białorybowym quantumie trochę już powalczył ;)
Fajnie, pierwszy raz złowiłem dorsza i to nie w morzu, a na Motławie! Pokręciłem się trochę jeszcze trochę w okolicach tego miejsca i tą samą techniką i przynętą złowiłem jeszcze trzy różne gatunki.
Na początek złowiłem okonia w okolicach trzydziestu centymetrów.
Potem trafiłem jeszcze naprawdę ładną płoć, która wziąłem z początku za jazia. A na odchodne trafił się jeszcze leszczyk.
Co będzie dalej zobaczymy. Teraz być może zaatakuje jeziora, w tym te na pojezierzu brodnickim.
Serdeczności.
B.
Chłopie, ale ty masz różnorodność na tej Motławie ! xd Gratki, fajne ryby
OdpowiedzUsuń