Polecany post

Drop shot - opis metody.

Mimo, że pisałem już na swoim blogu wędkarskim sporo odnośnie metody drop shot, to dalej dostaję o nią sporo zapytań. Z uwagi, że za oknami ...

sobota, 3 marca 2018

Podlodowy doliczony czas gry.

Zima w tym roku była łaskawa dla podlodowych łowców, a ja, powoli aspirując do tego zacnego grona, również nie miałem nic przeciwko temu.




Ostatnio włączył mi się tryb wędkarskiego majsterkowicza. Myślę, że większość wędkarzy, którzy przerzucą już troszkę ryb, szuka w naszej pasji nowych bodźców, aby zaspokoić swoje ego. Zatem tuningujemy fabryczne przynęty, a z czasem tworzymy swoje własne, czy nawet konstruujemy własne wędki.

Na warsztat ostatnio wziąłem swoje balansówki, zwane też poziomkami (swoją drogą ciekawe czemu się tak nazywają). Na moim łowisku, większość osób ich używa i to z lepszym skutkiem, niż popularniejszych chyba w obiegu blaszek. Ja jakoś nie mam do nich szczęścia.. Jakieś efekty miałem, ale były to ryby +/- 25cm, a wszystkie 30+, złowiłem właśnie na błystkę albo keitecha. Nie wiem, może dlatego, że bardziej wyobrażam sobie pod lodem ich prace i dlatego lepiej je prowadzę ? Dodatkowo zauważyłem, że  mam przy ich udziale dużo mniejszy procent udanych holi. Jakoś do końca nie ufam chwytności wlutowanych haków, więc postanowiłem udekorować kotwice cyrkoniami, aby okonie w nie celowały. Sprawa jest prosta, bierzemy trochę poxipolu, nakładamy na dół kotwicy wykałaczką, zakładamy na to cyrkonie. Gdy klej wyschnie, możemy sobie dodatkowo pomalować wyschnięty klej i zabezpieczyć to lakierem do parkietów np. Domalux i mamy zestaw praktycznie niezniszczalny. Możemy też użyć np poxiliny, i zrobić dłuższy "lejek" nad podstawie kotwicy, który możemy pomalować. Jednak nie lubię z tym przesadzać, bo jak widziałem kotwice z wielką masą kleju, to trudniej będzie nam rybę zaciąć. Zastanawiam się też nad tym, żeby wlutowane w poziomce haki trochę odgiąć, aby poprawić chwytność, czy też z nich całkowicie zrezygnować, odcinając je, co też tak uczyniłem w jednej z przynęt. Jakoś za dużo tam tego wszystkiego.. Lubię rzeczy minimalistyczne. 




Próbowałem też lutować mormyszki i kilka mi nieźle wyszło, ale muszę się jeszcze sporo nauczyć technicznie, jak i podobierać odpowiednie materiały.




Poniedziałek.

Wypad na początku tygodnia był od początku bardzo pechowy. Po wykonaniu chyba trzech dziur, mój świder trapera rozpadł się, a dokładniej śruby mocujące ostrze odpadły i utonęły pod przeręblem. Tragedia, ale na szczęście spotkałem osobę mieszkającą w gospodarstwie nad jeziorem i naprawiliśmy świder na tyle, że dało się nim wiercić. W domu już znalazłem pasujące gwintem śruby w garażu i jest dalej użyteczny.



Co do ryb, to nie ma co dużo pisać. Kilka okonków, z czego może ze dwa 25cm i jeden szczupak. Niestety dość ładna ryba spadła mi (oczywiście z balansówki), ale raczej z mojej winy, bo nie wciąłem jej odpowiednio. Jednak jestem typowym spinningowym wzrokowcem, dlatego uwielbiam patrzeć na kiwok, czy też łowiąc na klasyczny spinning, najlepsze efekty osiągam używając wklejanek. Mój kiwok od St. Croix ML, kompletnie się nie nadaję do taki przynęt i przy ich prowadzeniu jest cały wygięty - jest po prostu do dużo lżejszych przynęt. Poza tym, brania na poziomkę wyglądają dziwnie. Nie ma często jakiegoś puknięcia, stuknięcia, tylko tak jakby o coś się zaczepiło, podrywając przynętę z powrotem do góry. Szczególnie jak łowimy, jak w moim przypadku w okolicach jakiś zielsk, może to być bardzo złudne. 

Piątek

Wczoraj miałem okazję być na lodzie, już niedługo po świcie. Warunki były ciężkie, 16 stopni po niżej zera. Temperatura wzrastała, ale odczuwalna mogła być jeszcze mniejsza bo zaczął wiać wiatr. Poszedłem od razu w miejsca, które dawały ryby przy ostatnich wypadach. Coś się działo i na poziomki padały ryby raczej małe 20-25cm. Po godzinie mojego łowienia, pojawił się znajomy i inni wędkarze, gdzie w pewnej strefie jeziora było nas aż sześciu. Praktycznie nic nikt nie łapał, tylko jeden z wędkujących złapał na balansówkę płotkę. Trzeba było spróbować czymś mniejszym, ale z samego rana popełniłem kardynalny błąd. Położyłem wędkę do mormyszki na lodzie obmarzniętym śniegiem i cały kołowrotek mi zamarł. Nie szło tym łowić! Zdesperowany, wylałem na kołowrotek cały kubek gorącej herbaty z termosu i trochę pomogło. Potem znalazłem najbardziej nasłonecznione miejsce i na siedzisku położyłem kij gdzieś na godzinkę. Dało już się nim posługiwać, ale praca hamulca pozostawiała jeszcze sporo do życzenia, jednak z biegiem czasu było coraz lepiej. Przed spadkiem, na zarośniętym blacie wywierciłem trzy dziury i zacząłem grać kiwokiem złotą mormyszką. Trafiłem dwa okonki ze 25cm, a inni wędkarze widząc to, wywiercili sporo dziur w bliskiej mi odległości. Sporo hałasu, dlatego poszedłem w okolice trzcin, gdzie znajomy złapał płotkę, ale nic się nie zadziało. Wcześniej, po wyjętych okoniach zauważyłem supełek przed mormyszką, dlatego szybko ją przewiązałem (z dużą niechęcią, bo miałem ręce zgrabiałe jak rzadko kiedy), co mogło mieć potem kluczowe znaczenie! Gdy towarzystwo rozeszło się, nie mając nic w tym samych okolicach na klasyczne przynęty do podlodowego spinningu, wróciłem na swoje miejsce i usadowiłem się na środkowej z trzech dziur wywierconych w poziomej linii. Siedząc wygodnie na siedzisku skorzystałem z drugiej paczki ochotek (pierwsze zamarzły trzymane w kieszeni) i zacząłem spokojnie grać kiwokiem mocno już zniechęcony i zmarznięty. Była godzina jedenasta i nagle zauważyłem na kiwoku delikatne branie, jakby podskubującej płotki. Nieśmiało zaciąłem i hamulec zagrał miłą melodie, sugerując że ryba nie jest najmniejsza. Chwila spokojnego holu i wyjechał już przyzwoity okoń. Zmierzyłem go niechlujnie, żeby zobaczyć z ciekawości czy miał 30+ i okazało się, że miał jakieś 32/33. Czyli coś się udało tego słabego dnia.




Od razu założyłem nową porcję ochotek i zacząłem łowić. Nie miałem już weny, coś tam złapałem, myślałem o obiedzie, na który miałem jechać z dziewczyną i znowu jakaś namiastka brania miała miejsce na moim sygnalizatorze. Nawet wtedy nie działałem z premedytacją i raczej mój instynkt, który zauważył to kątem oka zadziałał, a ręka instynktownie zacięła. Tu już widziałem, że mam coś dużego. Pierwsze co pomyślałem, nie wiem czemu, że to jakaś wielka płoć. Hamulec ustawiony miałem bardzo luźno, bo bałem się, że przez problemy techniczne tego dnia coś pęknie, poza tym ten hamulec tak jakby wcześniej sam się przestawiał, ale teraz, jak za namową bardzo dzielnie sobie radził. O byś tylko nie spadł. Ryba była naprawdę silna, chyba najsilniejsza z tych jakie do tej pory ciągnąłem z przerębla. Może to było złudzenie, bo hamulec miałem ustawiony tak, a nie inaczej, ale w początkowej fazie holu, praktycznie kręciłem w miejscu, bo co kołowrotek oddał, to zwinąłem. Pamiętam jeszcze, że w czasie holu, dziewczyna do mnie napisała na meesengerze, o której będę wracał. W końcu zacząłem pompowanie i gdy ryby już była przy dziurze, poczułem tępy opór. Zachowałem spokój, otworzyłem kabłąk i nie robiłem nic na siłę. Lód był dość gruby, ale zobaczyłem w wodzie, okoniową płetwę grzbietową. Stanął po prostu w poprzek dziury cwaniak! Panowałem jednak jakoś nad emocjami, będąc dziwnie spokojny mimo przypływu adrenaliny i spokojnie ściągnąłem rękawiczkę, podciągnąłem rękaw i puknąłem okonia ręką. Plan się udał i okoń z powrotem zanurkował w dół i za drugim podejściem elegancko wyjechał z dziury, a ja pochwyciłem pewnym chwytem to piękne stworzenie. Naprawdę ładny, nie za gruby, nie za chudy, bardzo proporcjonalny. Miał ponadto bardzo charakterystyczny, biały brzuszek. Miarka pokazała 38 centymetrów. Nie zahaczył wprawdzie o czterdzieści, jak ten z poprzedniego sezonu podlodowego, ale moim zdaniem był silniejszy i dał więcej emocji z holu. Dwie ryby w odstępie pięciu minut. Tutaj podziękowania dla Maćka z podlodowo.blogspot.com za porady i bardzo łowne przynęty.




Po tej akcji, gdy pokazałem, że mam większego okonia, znowu zrobiło się zbiorowisko. Znajomy nawet wziął moją wędkę z mormyszką i popróbował w szczęśliwej dziurce, ale nic się już nie wydarzyło. Nie miałem wyjścia i dałem ze 3 nieużywane mormyszki ze starszych zapasów, pokazałem jak to prowadzić i poczęstowałem ochotką niedostępną w tych stronach. Byłem już spełniony tym bardziej, że chociaż raz byłem lepszy od lokalsów, zresztą starych wyjadaczy. Szczęśliwy udałem się do domu.

Przed nami jeszcze trochę łapania, a tak mało wolnego czasu. Zobaczymy co z tego jeszcze będzie.


Serdeczności.
B.

1 komentarz:

  1. Brawo stary! Ja ruszam w tym tygodniu, póki lód bezpieczny, choć z utęsknieniem czekam już na lato ;P

    OdpowiedzUsuń